poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 8

W ostatniej chwili


**Oczami Clary**


Kiedy śpisz, nie zdajesz sobie z tego sprawy. Robisz co robisz. Czasami śnisz, czasami nagle się budzisz. I to właśnie w tym momencie zdajesz sobie sprawę z tego, że spałaś.

Kiedy jesteś nieprzytomna, jest podobnie, z tym, żeby samemu się obudzić, potrzeba dużo czasu. Krócej zajmie, jeśli ktoś ci pomoże. Jakiś "wybawiciel" z czarnego tunelu, takiego, w którym teraz się znajduję.

I teraz ten "wybawiciel" rysuje mi Runę, która sprawi, ze za kilka minut będę świadoma tego, ze byłam nieprzytomna i jak dużo mnie ominęło...

    ***

-Clary...- Delikatne klepniecie w policzek- Clary, obudź się- słyszę głos ojca.

-Może potrzebna jej jeszcze jedna Runa?- Celine? Co ona tu robi?

-Moim zdaniem przesadziłeś, Valentine. Jeszcze trochę mocniejsza Runa Uśpienia i wątpię by kiedykolwiek się obudziła.-matka chyba jest zła. Mówi

-Za bardzo dramatyzujesz, moja droga. Clarissa jest odporniejsza na słabsze Znaki, dlatego wszystkie nakładam jej ja lub ona sama. Fakt, ze jak bym nałożył ten sam Znak na ciebie lub innego zwykłego Nocnego Łowce, nigdy by się nie obudził. Ale nie nasza Clarissa...-w głosie ojca było słychać sprzeczne emocje, raz mówił z dumą, raz ze smutkiem a raz z lekiem i nienawiścią do samego siebie. Byłam zdumiona, jak w tak krótkiej wypowiedzi można zmieścić tyle uczuć, i to do mnie.

Zmusiłam się więc do otworzenia oczu. O dziwo, było to zaskakująco proste. Nie oślepiło mnie tez żadne światło bo w pokoju panował półmrok. Leżąc cały czas nieruchomo, rozejrzałam się po pokoju.

Valentine stał po prawej stronie mojej głowy, Jocelyn w nogach łóżka a Celine tuż obok niej. Na razie nikt nie zwrócił na mnie uwagi, bo byli zajęci walką na spojrzenia.

-skoro tak długo się nie budzi, trzeba wezwać Cichych Braci?-Celine podała, swoim zdaniem, dobry pomysł. Ale cala reszta, wraz ze mną nie podzielała jej poglądów więc nic dziwnego że Jocelyn, Valentine i ja krzyknęliśmy w jednym momencie:

-NIE!-w chwili kiedy zdali sobie sprawę że krzyknęłam też ja. Odwrócili się w moją stronę jak jeden mąż co w innych okolicznościach było by dosyć śmieszne.

-Jak się czujesz skarbie?-Pierwsze zdanie po przebudzeniu bezpośrednio do mnie i już mi niedobrze przez jedno małe słówko: "skarbie".

-Dobrze-skłamałam. Tak naprawdę czułam się słabo. I to bardzo słabo. Spojrzałam na ojca, mając nadzieję ze zrozumie. I chyba mi się udało, bo zobaczyłam błysk zrozumienia w jego czarnych oczach. Takich samych jak moje.

-Jocelyn, weź proszę Celine, pójdźcie do kuchni i zróbcie coś Clarissie do jedzenia. Ja w tym czasie przyniosę jej rzeczy na przebranie z pokoju by mogła się w spokoju wykąpać, dobrze?- Idealna wymówka. Chociaż po części ma racje: jestem głodna. Cholernie głodna.

Kobiety skinęły głowami i wyszły z pomieszczenia. Przy okazji, rozejrzałam się po pokoju. Stało w nim przynajmniej trzydzieści łóżek w dwóch równych rzędach. Przy każdym stały dwa krzesła i mały stoliczek.
Sufit i ściany były pomalowane na kremowy kolor, z tym ze góra była ozdobiona kwiatami róży. Byłam jedyną osobą która tu leżała. Moje łóżko znajdowało się pomiędzy dwoma wielkimi oknami, które teraz były zasłonięte bordowymi roletami.

-Znajdujesz się w Infirmerii w Instytucie-powiedział ojciec, odpowiadając tym samym na moje niezadane pytanie-Pod łóżkiem masz swoje walizki- spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami, on wzruszył i odpowiedział, głosem wypranym z emocji-musiałem skłamać żebyś mogła w spokoju... to zrobić-powiedziawszy to spuścił wzrok ze mnie na podłogę.

-Co się stało? Dlaczego byłam nieprzytomna, jestem już w Instytucie i jak długo spałam?

-Clary...-zaczął ale od razu mu przerwałam gniewnym tonem.

-Clarissa. Nie Clary. To nie jest moje imię-kiedy oni się tego nauczą?!

-Oczywiście...-powiedział ze zrezygnowaniem. Wziął głęboki wdech i powoli wypuszczał powietrze, jakby przygotowywał się na coś ciężkiego. Gdy podchodził do krzesła i obracał go w moją stronę, siedziałam cicho. Powoli przeniósł wzrok na moją twarz i wodził po niej jak chciał by ją zapamiętać na zawsze.

-Odpowiedz na moje pytania albo wyjdź. Sama też mogę się dowiedzieć o co chodzi-oznajmiłam siadając na łóżku i patrząc mu prosto w oczy. Wytrzymał przez parę sekund po czym zaczął przyglądać się swoim palcom zaciśniętym na kolanach.

-Clave się o tobie dowiedziało-powiedział tak cicho, że równie dobrze mogłam to sobie tylko wyobrazić. Ale nie. Wiem że to prawda. Tylko pytanie...

-Jak? Jak się o mnie dowiedzieli?!-krzyknęłam ale od razu się opanowałam. Ja nie tracę nad sobą panowania, nawet w sytuacjach kiedy moje życie (i mój plan) wiszą na włosku. Wzięłam głęboki oddech, który mnie uspokoił. Ale ja się nie bałam. Ja byłam wściekła. Naprawdę wściekła na to, że jakieś knypki, które uważają się za Bogów, mogą popsuć mi całe życie, plany oraz odebrać ludzkości mnie, czyli najlepsze co ich kiedykolwiek spotkało.

-Clarisso, proszę nie krzycz. Jest trzecia w nocy, zaraz wszystkich pobudzisz. A odpowiadając na twoje pytanie, to ktoś im doniósł. Nie wiem jeszcze kto, bo nie rozmawiałem dokładniej z Ragnorem. Clave dowiedziało się że to ty masz w sobie demoniczną krew i że to ty zagrażasz całemu społeczeństwu więc Konsul wraz z Brygadą Uderzeniową wybrali się do nas w odwiedziny. Uciekliśmy w ostatniej chwili.

-Brygada Uderzeniowa? Victorek musi mieć o mnie niezłe mniemanie skoro wziął ze sobą najlepszych Nefilim by mnie pojmać-złośliwy uśmiech nie schodził mi z twarz. Nieźle Konsul się mnie wystraszył, skoro swoją śmietankę obronną wysłał na pewną śmierć.

-To nie jest powód do dumy, Clarisso. Powinnaś być teraz nadzwyczaj ostrożna. Lightwoodowie przysięgli, że nikt się nie dowie o naszym pobycie tutaj. Ale mimo wszystko...

-Tak, tak mam być ostrożna. Wiem to ojcze-wstałam z łóżka z zamiarem pójścia do łazienki-A teraz jeśli mi pozwolisz to udam się...- zrobiłam pierwszy krok i nagle cały świat wokół mnie zawirował. Straciłam równowagę i upadłabym na podłogę, gdyby nie refleks ojca. Złapał mnie w swoje wielkie, mocne ręce i położył na łóżku. Widziałam strach w jego oczach.

-Podaj mi małą, czarną torbę...-zdołałam wydusić polecenie ojcu. Ten tylko skinął głową i zanurkował pod łóżko w poszukiwaniu torebki. Czułam że zaraz stracę przytomność. Wszystkie siły mnie puszczały, nie mogłam poruszyć nawet palcami u ręki. Przed oczami robiło mi się coraz ciemniej, w głowie mi huczało. Wtem z dołu wyłoniła się głowa z burzą białych włosów sterczących w każdą stronę. Valentine trzymał
moją torbę podróżną. Dokładnie o tą mi chodziło.

-W... środku...-musiałam nieźle się wysilić żeby powiedzieć te kilka liter, ale Morgenstern nawet nie zwracał na mnie uwagi. Gorączkowo przeszukiwał torbę, wyrzucając z niej wszystkie moje ubrania i wyjmując okrągły słoiczek zapełniony do połowy czarną cieczą. Wstał i zaczął się rozglądać za jakimś naczyniem. Szybko sięgnął po kubek który stał na stoliku, dwa łózka dalej. Odmierzył wywar, wlał do kubka i podszedł do mnie. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej, ale nie miałam siły. Ojciec złapał mnie pod pachami i podciągną tak, bym opierała się o poduszki.

Moja głowa była tak ciężka że nie mogłam jej utrzymać prosto i opadała mi na boki. Valentine przytrzymał mi ją jedną dłonią a drugą przyciskał i przechylał kubek, tak bym mogła wypić jego zawartość. W smaku nie było to takie złe, trochę słodkiego, słonego ale przede wszystkim gorzkiego. Konsystencja była o wiele, wiele gorsza. Połączenie gluta (uw. od autorki: takiego do zabawy, nie z nosa xD) i smoły nie przeszło mi łatwo przez gardło, ale czułam jak nowa fala siły rozchodzi po moim ciele. Już bez problemu mogłam utrzymać głowę prosto, poruszać nie tylko palcami ale całą ręką. Ojciec cały czas przypatrywał mi się z troską i niepokojem. Widząc to pokręciłam głową wstałam jak gdyby nic.

-Nic mi nie jest. A teraz wyjdź, chce się wykąpać-popatrzyłam na niego znacząco. Stał jeszcze chwile, po czym odwrócił się i podszedł do drzwi. Gdy już miał wyjść krzyknęłam do niego gniewnie-następnym razem zrób zastrzyk a nie karzesz mi to pić. Wystarczyło poszukać jeszcze trochę a znalazł byś strzykawkę. To jest obrzydliwe.-zatrzymał się, ale nie odwrócił. Powiedział tylko cicho:

-Podałem ci to w ostatniej chwili-i wyszedł zamykając za sobą drzwi.


No i witam! Nareszcie wróciłam do domu! I oczywiście do pisania!
Przepraszam, że nie było mnie całe wakacje i jeszcze trochę ale tak jak napisała wam Ms. Veronica byłam w szpitalu. Za dużo by pisać o co chodziło dokładnie ale napomknę że dosyć poważne problemy z sercem :/
Ale teraz już jestem i mam jeszcze trochę czasu na pisanie zanim zacznie się szkoła więc postaram się nadrobić zaległości <3

Do następnego :*

sobota, 2 lipca 2016

WAŻNE

Zwracam się do was z wytłumaczeniem, dlaczego rozdział się tak długo nie pojawia. Otóż Aley starała się go napisać, ale niestety trafiła do szpitala, w którym do chwili obecnej przebywa. Dopiero przed chwilą się o tym dowiedziałam, kontaktując się z jej mamą. Prosiłabym abyście uzbroili się jeszcze w cierpliwość, gdyż nie wiem kiedy Aley wyjdzie ze szpitala (miejmy nadzieję, że jak najszybciej). Jednak jestem pewna, że ona wam to jakoś wynagrodzi i uwierzcie, to co dla was przygotowała jest warte tego czekania!
Więc życzmy jej zdrowia!❤
Ms.Veronica

wtorek, 14 czerwca 2016

Rozdział 7

UWAGA: Końcówka rozdziału 6 została zmieniona na potrzeby opowiadania! Cofnij się, klikając TUTAJ


Instytut

**Oczami Elizabeth**

Trzymając Jonathana za rękę, weszłam w portal, wstrzymując oddech. Po chwili jednak je wypuściłam, czując, jak dziwne uczucie wywołuje we mnie mdłości. Mimo wszelkich starań puściłam dłoń Jonathana.

W pewnej chwili poczułam pod nogami beton, który uderzył w moje stopy z taką siłą, że upadłabym, gdyby nie łapiące mnie, silne ramiona. Doskonale znałam dotyk Jonathana, a to na sto procent nie był on. Kiedy lekkie zawroty głowy ustały, zamrugałam: Nade mną pochylała się twarz o niezwykłych, niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach    Alec Lightwood. Chłopak z rozbawionym uśmiechem pomógł mi stanąć i złapać równowagę.

- Ładnie tak wpadać? - zapytał, wciąż się uśmiechając.

- Liczy się dobre wejście. - odpowiedziałam i zanim zdążyłam cokolwiek dodać, przez Bramę wpadł Jonathan. W przeciwieństwie do mnie, wylądował twardo na nogach w delikatnym przysiadzie. Od razu zaczął szukać mnie wzrokiem. Widząc to, Alec uśmiechnął się jeszcze szerzej i odezwał się w chwili gdy Jonathan podszedł do nas i stanął obok mnie.

-Proszę, proszę co ja tu widzę. Elizabeth Herondale jest z tym...-zmierzył Jonathana wzrokiem od stóp do głów- z tym chłopczykiem, co walczyć nie umie. Nie sądziłem, że zniżysz się do tego poziomu, droga Elizabeth.

-Och, zamknij się Lightworm- powiedział poważnie. Patrzyłam się to na jednego, to na drugiego, nic nie rozumiejąc. Przecież oni się lubili?! Po chwili zrobili się cali  czerwoni i wybuchli głośnym śmiechem.

-Chodź tu do mnie-powiedział przez łzy czarnowłosy. Jonathan zrobił krok i wpadł w ramiona Aleca. Poklepali się po plecach po czym, cały czas się śmiejąc, puścili się.

-Dobra, o co tu chodzi? Najpierw na siebie najeżdżacie a teraz się śmiejecie i przytulacie?-powiedziałam nie zrozumiawszy ich zachowania.

-Spokojnie, my się kochamy-uspokoił mnie Alec.

-Kochamy się taką miłością, jak Romeo i Julia-dodał Jonathan.

-Może i tak, ale to ty jesteś Julią. Ja nie będę nosił sukienek-oświadczył Lightwood z taką powagą że ja z Jonatanem od razu nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy śmiechem. W tej chwili przez Bramę wpadła najpierw Jocelyn a potem moja matka. Obie wylądowały pewnie na nogach, mimo że miały na sobie buty na szpilce, tak jak ja. Uśmiechnęły się do siebie i wymieniły się zdaniami. Potem rozejrzały się po pomieszczeniu i podeszły do naszej trójki.

Alec chcąc zachować się ja dżentelmen, ukłonił się dwóm starszym od siebie panią, ale one po kolei go uścisnęły, jak byłby członkiem rodziny.

-Alec, nie jesteśmy jeszcze tak stare by nam się kłaniać-powiedziała miło Jocelyn. Alec delikatnie się zmieszał ale nie dał tego po sobie poznać. Jonathan podszedł do swojej matki i odciągnął ją delikatnie na bok. Powiedział jej coś po cichu, a twarz kobiety zmieniła się z pogodnej w posępną i delikatnie złą. Odwrócili się do nas, a jej mina była taka sama jak wcześniej. Idealna aktorka.

Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, ale on delikatnie pokręcił głową. "Później". Nagle w pokoju zjawił się mój brat z, o dziwo, Clarissą na rękach. W Bramie było trudno utrzymać czyjąś rękę w swojej, ale żeby kogoś utrzymać?!

-Może ci wezmę ją od ciebie?-zaproponował brat, wciąż nieprzytomnej, dziewczyny. Odwróciłam się do Aleca, by zapytać się gdzie są nasze pokoje, chwili gdy wielkie drzwi do pokoju uchyliły się, a przez szparę zajrzała głowa z burzą brązowych włosów. Usłyszałam pisk podekscytowania i głowa zniknęła za zamkniętymi drzwiami.

-Czy to by twój brat Max?-zapytałam, a brunet kiwną głową-Na Anioła, ale wyrósł. Ostatnio widziałam go gdy miał osiem lat!

-Dobrze, wystarczy tych uścisków. Będzie na to czas-oznajmił Valentine, który właśnie, wraz ze Stephenem, zjawił się przez Bramę, po której został już tylko niebieski blask na ścianie-Alexandrze gdzie twoi rodzice?-zwrócił się do chłopaka.

-Tutaj-usłyszeliśmy odpowiedź dochodzącą od strony drzwi, przez które wcześniej zaglądał Max. Teraz wyszli z nich jego rodzice, czyli Maryse i Robert Lightwood.

Maryse była chudą kobietą o średnim wzroście, miała kruczoczarne włosy, które upięła w warkocz z tyłu głowy, sięgający do linii bioder. Idący przy jej boku mężczyzna był wysoki, miał ciemne włosy a jego  oczy było widać z daleka. Uśmiechnęli się do wszystkich zebranych i przystanęli koło swojego najstarszego syna. Dopiero teraz było widać rodzinne podobieństwo panujące w rodzinie Lightwood`ów.

- Witaj, Maryse, Robercie. - Teraz to Valentine zabrał głos, podchodząc do szefowej Instytutu i jej męża, aby wymienić z nimi uścisk dłoni, a także dziwne, porozumiewawcze spojrzenie. Odsunął się od nich by reszta mogła się również przywitać z gospodarzami. Ściskając Maryse, odniosłam wrażenie, jakby nie była zadowolona z naszego przyjazdu, lecz gdy spojrzałam na jej twarz, uśmiechała się pogodnie.

-Alexandrze, pokaż naszym gościom ich pokoje. Valentinie, wasze pokoje niedługo będą gotowe, bo niestety zabrakło nam czasu na ich sprzątnięcie i przygotowanie, przed waszym przybyciem, więc...-nie zdążyła skończyć, ponieważ przez te same wielkie drzwi weszło dwoje ludzi. Jedną z nich była Isabelle, która gdy tylko mnie zobaczyła, pisnęła przeraźliwie i ze śmiechem podbiegła do mnie i wzięła w silny uścisk.

-Iz... dusisz... mnie-wysapałam, a dziewczyna znieruchomiała po czym momentalnie mnie wypuściła.

-Izabelle, chyba nie chcesz zabić naszych gości w pierwszy dzień ich pobytu, prawda?-Maryse ze śmiechem skomentowała zachowanie córki. Izzy uśmiechnęła się sarkastycznie do matki i odwróciła się do mnie.

-Może chce może nie, ale wiem że ty teraz idziesz ze mną-złapała mnie za ramie i siłą pociągnęła do małych drzwi po prawej stronie. Tam mnie zostawiła, podbiegła do chłopaka z którym przyszła pocałowała go szybko w usta i wróciła, by znowu złapać moje ramie z zamiarem wyrwania mi jej z ciała.

-Emm... Iz gdzie idziemy?

-Zobaczysz, moja przyjaciółeczko-powiedziała słodziutko, odwracając się do mnie twarzą, ale nie przestała iść dalej korytarzami Instytutu. Isabelle dziwnie się zachowuje nawet jak na nią. Nie przywitała się z Jonathanem (a muszę wspomnieć że kiedyś chodzili ze sobą, i zapowiadało się coś większego, no ale coś im nie wyszło...), nie powiedziała dzień dobry moim rodzicom i rodzicom Jonathana. Co ona wyrabia?

-Isabelle, albo w tej chwili mi mówisz co ty robisz, albo wracam do reszty-postawiłam się, w końcu wyrywając ramie z jej żelaznego uścisku dłoni. Dziewczyna tylko na mnie spojrzała, postała w milczeniu, po czym westchnęła i odezwała się przesłodzonym głosikiem małej dziewczynki.

-Chce ci coś pokazać, ale ma to być tajemnica. Szczególnie Simon ma się nie dowiedzieć, bo inaczej...-przerwała, widząc moją zdziwioną minę-co? Coś nie tak?

-Emm...nie, tylko Iz... Kto to Simon?-coś mi świtało, ale nie wiem co-chwila, chwila...To ten chłopak którego pocałowałaś zanim mnie porwałaś?!-krzyknęłam nagle przypominając sobie poczynania Izzy.

-Po pierwsze-pokazała kciuk-nie porwałam cię. Po prostu zabrałam cię na przechadzkę po Instytucie. Po drugie-wystawiła palec wskazujący-Tak, ten chłopak to Simon Lewis. Jest ze mną od ######## i chce ci coś pokazać właśnie z nim związanego, więc proszę idź za mną.-ruszyła nie oglądając się, czy za nią idę. W ogóle jej nie poznawałam. Izzy nigdy się tak nie zachowywała. Od zawsze była niezwykle seksowną laską, za którą wszyscy mężczyźni, nie ważne jakiej rasy, latali za nią z językami na wierzchu. A teraz? Nie potrafię tego nawet nazwać. Nie pozostało mi nic innego jak podążać za nią.

-Elizabeth... nie zrozum tego źle, ale... mam do ciebie prośbę-odezwała się w końcu Isabelle, stając przy drzwiach prowadzących, jeśli dobrze pamiętam, do pokoju muzycznego. Stanęłam twarzą do niej, ale nie spojrzałam jej w oczy, tylko patrzyłam na jej napiętą postawę. Co ją tak denerwowało?

-Iz, mi możesz powiedzieć wszystko, przecież wiesz-próbowałam ją pocieszyć, by przestała się tak spinać. Chyba poskutkowało bo podniosła głowę i powiedziała tonem przepraszającym, ale stanowczym.

-Elizabeth, ja wiem że ty byś nigdy tego mi nie zrobiła, ale wiem też jakie czasami sytuacje występują więc chciałabym żebyś po prostu mnie posłuchała uważnie: ja i Simon się kochamy, i to bardzo. Planujemy razem przyszłość, wiesz... małżeństwo, dzieci i te sprawy-spojrzała na mnie wyczekująco, więc kiwnęłam głową, nie wiedząc co innego miałabym zrobić. Chyba to wystarczyło, bo wzięła głęboki oddech.

-Masz mi nie odebrać Simona, okey? Jeśli to zrobisz, najpierw zabiję ciebie, potem Simona a na końcu siebie, z żalu, zrozumiałaś?-na początku jej słowa do mnie nie dotarły, ale po chwili zrozumiałam cały sens tych słów i wstrząs był tak wielki że zrobiłam dwa kroki do tyłu. Jak.... jak ona mogła pomyśleć że będę chciała zabrać jej chłopaka?! Czy dałam jej kiedykolwiek, jakikolwiek powód by mogła tak pomyśleć?!

-Isabelle...-nawet nie starałam się ukryć szoku i rozpaczy w swoim głosie, bo nie było sensu-jak... jak ty mogłaś tak pomyśleć? Ja?!-teraz wzięła nade mną górę wściekłość-Od ilu lat, jesteśmy przyjaciółkami, co? Czy kiedyś cię zawiodłam?! Czy w całym życiu mało okazałam ci współczucia, miłości i przyjaźni?! Jak widać to wciąż dla ciebie za mało, by mieć do mnie pełne zaufanie i wiedzieć że nigdy, przenigdy nie odebrałabym ci chłopaka!-wykrzyczałam jej to w twarz, chociaż wiedziałam że robię źle.

Nie lubię, a wręcz nienawidzę się kłócić i zawsze po takich sytuacjach jestem jak balon, z którego spuszczono całe powietrze. Wiedząc, co za chwile się stanie, odwróciłam się do niej plecami i zamierzałam pójść do Jonathana, ale przystanęłam, odwróciłam się do Isabelle, która stała z miną zbitego psa, i patrzyła na mnie oczami, w których zbierały się łzy.

-Tak na marginesie: ja i Jonathan chodzimy ze sobą już od dłuższego czasu, więc nie zawracałabym sobie głowy twoim Simonem.-skierowałam się do reszty, zostawiając dziewczynę samą na korytarzu.

Nie po raz pierwszy pokłóciłam się z Izzy, ale nigdy wcześniej o coś tak wręcz absurdalnego. I to w pierwszy dzień pobytu w moim nowym domu...

Zapowiadają się tutaj najlepsze czasy w moim życiu, z Isabelle na karku... Nie ma co-najdłuższe wakacje w moim życiu, właśnie się rozpoczęły.



Na samym wstępie:
Tak wiem, chcecie mnie zabić. Rozumiem to w 100% więc dla ułatwienia sprawy, gotowa na śmierć będę w sobotę w samo południe na Placu Anioła w Alicante xD

A teraz tak na serio, bardzo przepraszam was za tak długą nieobecność (bo praktycznie miesiąc) ale:
1. Szkoła, szkoła i jeszcze raz SZKOŁA...
2. Brak dostępu do komputera
3. Zwykłe lenistwo xD
Ale mam nadzieje że mi wybaczycie xD Oczywiście nagrodą za tyle czekania będzie następny rozdział który pojawi się w już niedługo :) A żeby nie było przypilnuje mnie Ms. Veronica której chcę od razu podziękować za to że dawała mi cały czas energie na podniesienie tyłka z kanapy i zabranie się do pisana rozdziału!!! KC <3
 I jeszcze 2 sprawy:
1. Nie wiem co się dzieje, ale próbuje już od dawna uzupełnić opisy i bohaterów w zakładce Postacie ale zawsze gdy klikam "Aktualizuj", a potem wchodzę na bloga nic się nie zmienia. Nie wiem, o co chodzi ale postaram się jak najszybciej to naprawić/
2. Ponieważ dostałam MNÓSTWO LBA (za co niezmiernie dziękuje!!!) postanowiłam że zrobię je w jednym poście, ale wstawię go później, ponieważ będę sobie codziennie dopisywała po kilka pytań, dobrze? Nie będziecie urażeni jeśli tak zrobię? Oczywiście LBA które będę dostawała od teraz będą na bieżąco dodawane :)

No to chyba wszystko <3 Miłego czytania Nocni Łowcy :* :* :*

poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 6

Nieproszeni goście

**Oczami Jace`a**

Valentine poszedł otworzyć drzwi, zostawiając mi swoją córkę pod opiekę. Spojrzałem teraz na jej drobną, bladą i niezwykle spokojną twarz. Malinowe usta miała delikatnie rozchylone, czarne, długie rzęsy muskały kości policzkowe które były troszkę zbyt wystające jak na kobietę. Kilka kosmków rudych loków które wypadły z wcześniejszego wykwintnego koka, okalały buzie, i kładły się na policzkach. 

Dopiero po chwili zorientowałem się, że koszula z której się nie przebrała od kolacji, podjechała jej trochę za wysoko odsłaniając pasek płaskiego brzucha z zarysem mięśni. Ukradkiem, jedną dłonią, próbowałem ją opuścić by to zakryć, lecz gdy zauważyłem że Jocelyn patrzy na moje starania, zarumieniłem się i zrobiłem jeden gwałtowny ruch i cel został osiągnięty. Nagle każdy zwrócił głowę w stronę korytarza, w którym niedawno zniknął Morgenstern. Dochodziły z niego dwa głosy-jeden mówił szybko i zdenerwowanie, to pewnie był ten czarownik. Drugi natomiast mówił ze strachem i niedowierzaniem-Valentine. Nastała cisza. W okół mnie każdy nasłuchiwał a Valentine milczał. Potem rozległ się trzask zamykanych drzwi, a po chwili z ciemności korytarza wyłoniły się dwie sylwetki mężczyzn.

-Oto Ragnor Fell. Czarownik który przeniesie wszystkich do Instytutu w Nowym Jorku-białowłosy przedstawił przybysza. 

-Witam Państwa-przywitał się. Miał dosyć niski głos. Jego zielona skóra i dwa rogi wystające z głowy bardzo rzucały się w oczy, tak samo jak srebrne włosy, sięgające linii szczęki. Z czarnego płaszcza skapywała woda na podłogę, co oznaczało że na dworze padało. Oczy, koloru o połowę ciemniejszego niż skóra pokazywały wiele przeżytych lat.

-Czekaj, czekaj-odezwał się mój ojciec-jak to wszystkich? Miały jechać tylko nasze dzieci- spojrzał prosto w oczy swojego parabatai czekając na wyjaśnienie.

-Owszem, Stephenie, tak miało być. Ale Ragnor powiedział mi bardzo interesującą rzecz, która wywraca nasz plan do góry nogami, więc jedziemy wszyscy- rodzina Morgenstern`ów i rodzina Herondale`ów.

-Ale nasze rzeczy...-powiedziała moja matka, ale Ragnor prawie od razu jej przerwał.

-Spokojnie, wasze ubrania i rzeczy osobiste przeniosę z waszego domu zaraz, po tym gdy przejdziecie przez bramę- Celine i Stephen spojrzeli na siebie po czym znowu na czarownika i kiwnęli głowami.

-W takim razie zostało mi tylko zadzwonić do Instytutu i poinformować Maryse o zaistniałej sytuacji-Morgenstern wyjął z kieszeni telefon, na co się bardzo zdziwiłem (no ja rozumiem że w tym domu jest bardzo nowocześnie i w ogóle no ale żeby był tu zasięg?!) po czym odszedł na bok rozmawiając z matką Aleka, Izzy i Maxa.

-Ty, kochasiu, suń się na bok, muszę tu zrobić Bramę-usłyszałem głos Ragnora tuż obok siebie. Zrobiłem jak kazał, próbując jak najmniej trząść Clarissą. Zielono-skóry wyciągnął ręce w stronę ściany i zaczął mówić jakieś, dla mnie niezrozumiałe, słowa będące zapewne częścią czaru. Chwilę później Brama była już gotowa. W tym samym momencie wrócił Valentine.

-Maryse już o wszystkim i o wszystkich wie. Pora ruszać. Gotowe Ragnorze?

-Tak. W razie czego w Radzie mam wieloletniego przyjaciela, Magnusa Bane`a. Jeśli Clave będzie chciało się dowiedzieć czy była tu jakaś aktywność czarów, zaprzeczy-wyjaśnił Fell Morgensternowi. Ten kiwnął tylko głową, na znak że rozumie.

-Więc zapraszam w podróż do Nowojorskiego Instytutu. Panie przodem- przepuścił najpierw Jocelyn, potem Celine i Elizabeth z Jonathanem. Gdy ja ruszyłem w stronę niebieskiego światła, poczułem dłoń na swoim ramieniu. Przede mną stał ojciec Clary.

-Pamiętaj: trzymaj ją mocno-powiedział zerkając na rudowłosą.

-Oczywiście, proszę pana-odpowiedziałem, z założeniem, że mnie wypuści. Tak się jednak nie stało. Spojrzał mi w oczy z wyrazem na twarzy jak by prowadził ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Już otwierał usta by coś powiedzieć.... po czym mnie puścił i odszedł do Stephena. Zszokowany, dalej stałem patrząc na dwójkę parabatai, którzy rozmawiali po cichu.

-Rusz się. Nie mam całego dnia- Ragnor był zniecierpliwiony, więc nie chcąc go bardziej denerwować mruknąłem:

-Już, już...-zbliżyłem się do Bramy i, razem z Clarissą na rękach, zanurzyłem się w niebieską otchłań.


***

Nowy Jork

**Oczami Isabelle**

-Oczywiście. Rozumiem...-chwila ciszy, w której mama kiwała głową- to kiedy będziecie?-cisza- Dobrze. Czekamy na was-i się rozłączyła a telefon odłożyła ma wielkie dębowe biurko. 

-Co się dzieje, Maryse?-zapytał Robert Lightwood. Siedział na krześle przy biurku, a Maryse właśnie opadała na fotel po drugiej stronie. Widać było zmartwienie na jej twarzy i w pewnym stopniu...przerażenie? Strach? Ale o co?

-Valentine Morgenstern dzwonił, odnośnie ich przyjazdu. Okazuje się że przyjadą również dorośli czyli on, Jocelyn, Stephen i Celine, a nie tylko ich dzieci, jak było planowane.

-Ale dlaczego? Po co oni tu będą? Czy to przez...?-zaczął a ja bardziej przycisnęłam ucho do dziurki od kluczyka.
Szłam właśnie do swojego pokoju gdy usłyszałam rozmowę mojej mamy przez telefon, więc podeszłam bliżej. Normalnie tego nie robię ale coś w jej tonie przyciągnęło mnie jak magnes. I akurat gdy miałam się dowiedzieć czegoś ważnego (chociaż nie wiedziałam skąd wiedziałam, że to ważne) wszedł mój ukochany starszy braciszek Alec i rodzice natychmiast umilkli. W duchu go przeklęłam i weszłam do gabinetu. Było to duże, okrągłe pomieszczenie o minimalistycznym wyglądzie. Podłoga z ciemnego drewna idealnie kontrastowała z kremowymi ścianami i trzema wielkimi oknami po prawej stronie, wychodzącymi na ulice Nowego Jorku.

Do gabinetu szefowej Instytutu wchodziło się z dwóch stron; albo głównymi drzwiami od strony korytarza (czyli tym którym weszłam ja) albo z biblioteki, do której drzwi znajdowały się w lewej części pomieszczenia (właśnie stamtąd przyszedł Alec). Chłopak podszedł do rodziców, nie wiedząc, że coś się dzieje.

-Mamo, mogłabyś mi pomóc w bibliotece? Muszę znaleźć podręcznik od demonów, by nauczyć Maxa odróżniać...-zaczął, ale nie zdążył nic już dodać bo Maryse mu przerwała.

-Nie, Alexandrze. Nie mogę ci w tej chwili pomóc-zauważyła mnie dopiero kiedy stanęłam koło Aleca- och, Isabelle, dobrze że jesteś. Muszę wam coś powiedzieć. Pamiętacie, że przyjeżdżają do nas Morgenstern`owie?-obydwoje kiwnęliśmy głowami-no więc, nastąpiła pewna zmiana. Mieli przyjechać tylko Clarissa, Jace, Elizabeth oraz Jonathan ale ponieważ wystąpiły pewne okoliczności, przybędą również ich rodzice.

-Ale dlaczego?-zapytałam zdziwiona.

-Tego dowiecie się niedługo. Jak spotkacie innych to im to przekażcie.-odparła krótko. Spojrzała na nas, wzrokiem, mówiącym że to koniec rozmowy i mamy sobie iść. Spojrzałam na Aleca który wzruszył ramionami, po czym odwrócił się do drzwi i zaczął iść w ich kierunku. Stałam jeszcze chwilkę po czym, szybszym krokiem, dogoniłam brata.

-Alec, co ty robisz?-syknęłam już na korytarzu.

-O co ci chodzi, Izzy?

-Jak to o co? O to że coś się dzieje-spojrzałam mu w oczy- podsłuchiwałam rodziców, zanim ty wszedłeś i przerwałeś im. Mama była zmartwiona, zła i przestraszona. Chyba chodzi...

-Iz, nie obchodzi mnie to-zamurowało mnie-mama nie chciała nam powiedzieć-jej sprawa. Jak sama usłyszałaś, dowiemy się potem- mówił i patrzył na mnie z naganą starszego brata.

-I ty im wierzysz? Że ci powiedzą?-zapytałam, a Alec odwrócił się z westchnieniem w stronę korytarza-co ty robisz?

-Idę sobie od ciebie, nie widać siostrzyczko?-nawet się nie odwrócił, gdy to mówił! Podbiegłam do niego i zagrodziłam mu dalszą drogę.

-Mówię coś do ciebie a ty się odwracasz?-zapytałam z udawanym urazem. Mimo że mieliśmy już swoje lata, nadal zachowywaliśmy się jak małe dzieci. Teraz stałam przed nim, on górował nade mną, mimo szpilek, które miałam na sobie. Zauważyłam jak jego prawy kącik unosi się delikatnie do góry. Oznaczało to że pomyślał to samo co ja.

-Tak, odwracam się, bo mogę-droczy się ze mną. Już chciałam odpowiedzieć gdy na cały Instytut słychać krzyk Maxa.

-Alec!!! Gdzie jeseś?! Miałeś być za chwilę!!!-spojrzałam pytająco na co Alec uśmiechnął się już promiennie.

-Obiecałem mu że jak dobrze rozróżni demony, to pozwolę mu skoczyć z belki. Najlepsze jest to że on myśli że skoczy bez liny, a skoczy, no cóż... z liną-zaśmiał się na widok mojej miny.


 -Jesteś podły-powiedziałam waląc go pięścią w ramie.

-Może i tak, ale dbam o rodzeństwo-powiedziawszy to, stanął delikatnie na palcach i pocałował mnie w czoło. Przewróciłam oczami na co się roześmiał i odszedł do naszego młodszego brata.

W tej chwili zadzwonił mi telefon. Wyjęłam go szybko z kieszeni rurek, które miałam na sobie. Na ekranie wyświetlił mi się numer Simona. Uśmiechnęłam się na myśl o moim chłopaku. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.

-Słucham.

 -Hej słonko-usłyszałam głos mojego chłopaka, a w tle jeżdżące samochody-był gdzieś na mieście-posłuchaj, jestem koło Taki. Wziąć coś na wynos?

-Nie, mama ugotowała obiad. Jak w Pandemonium?-Simon poszedł do klubu by załatwić kilka demonów które się tam panoszyły.

-Świetnie, prosto, szybko i bez światków. Czysta profeska- odpowiedział a ja parsknęłam śmiechem. Ruszyłam do swojego pokoju.
-A gdzie Emma i Colton? Nie słyszę ich- Emma Lovelance jest w moim wieku, ma blond włosy do ramion i niebieskie oczy, niczym zamarźnięta woda. Mimo tego, to bardzo wesoła, utalentowana, ciepła i uczynna dziewczyna która zamieszkała z nami razem z bratem Coltonem.

On, tak samo jak jego siostra, ma blond włosy ale za to szare oczy. Jest przystojny, ale nie tak jak mój Simon Lewis. Jestem z nim już od roku, i nic nie zapowiada żeby coś się zmieniło.

-Emma zaciągnęła Coltona do sklepu z ciuchami. Ja się wymigałem, mówiąc że do mnie dzwoniłaś i muszę oddzwonić bo będziesz wściekła.

-Ja jako wymówka...-westchnęłam, a Simon się roześmiał.

-Pomyśl o tym inaczej, skarbie. Nie jesteś wymówką tylko bohaterką, która obroniła mnie przed hordą ekspedientek w różowych uniformach-mówił zmienionym, pochlebnym głosem. Nie mogłam się nie zaśmiać.

-Skoro tak stawiasz sprawę...

-Gdzie jesteś?

-Idę do swojego pokoju, a co?-zapytałam.

-Poczekaj trzy minuty i dopiero otwórz drzwi, dobrze? Obiecaj.-usłyszałam nagły, stanowczy głos. Stanęłam jak wryta.

-Ale, Simon, po co...-nawet nie próbowałam ukryć zdererwowania i szoku który wkradł się do mojego głosu.

-Obiecaj-powtórzył.

-Przysięgam...

-No, to kocham cię skarbie. Pamiętaj: trzy minuty od... teraz!-i się rozłączył. O co tu, do diabła, chodzi?! Ponieważ praktycznie stałam już pod drzwiami swojego pokoju a nie mogłam wejść do środka, podeszłam do schodów prowadzących na górę i usiadłam na nich. Co chwila spoglądałam na telefon, by spojrzeć na godzinę...

Jedna minuta....

Druga minuta.... niby dwie minuty jest jak mrugnięcie oka, ale kiedy nie wiesz co się dzieje, czas się dłuży niemiłosiernie.

...I trzy! Wstałam szybko i wparowałam do swojego pokoju. Drzwi tak szybko się otworzyły, że nic nie zobaczyłam i upadłabym na ziemie, gdyby dwie silne ręce mnie nie złapały w ostatniej chwili. Potem poczułam delikatne i znajome usta na swoich. Nagle całe zdenerwowanie, niepokój, że coś się dzieje odeszło w niepamięć, bo oto trzymał w ramionach i całował mnie mój chłopak. Był to długi, namiętny i nieśpieszny pocałunek. Oplotłam rękami jego szyje a dłonie wplotłam w brązowe włosy. On jedną dłonią trzymał mnie za kark a drugą za plecy i cały czas tak trwaliśmy.

 W końcu po kilku minutach, albo godzinach Siomon postawił nas do pionu, nie odrywając naszych ust. Gdy się oderwałam od niego, by złapać oddech, uśmiechnął się do mnie.

-Niespodzianka-wyszeptał, i zbliżył się do mnie, chcąc kolejnego pocałunku, ale ja się wykręciłam. Spojrzał na mnie zaskoczony ale ja się tylko uśmiechnęłam.

-Co to, do diabła, było pytam się?-jak zwykle, gdy kobieta się już uspokoi robi awanturę facetowi. Tak właśnie było teraz.

-Niespodzianka-powtórzył-nie można robić niespodzianek swojej ukochanej?-myśli że mnie udobrucha czułymi słówkami ? To się myli, i to grubo.

-Można, ale nie takie w których "twoja ukochana" się denerwuje.

-No przepraszam-mówiąc to, wyglądał niczym bezbronny szczeniaczek. Znowu się uśmiechnęłam, co on wziął za to, że mu wybaczyłam. Również się rozpromienił i zapytał.

-Masz coś ważnego do roboty?

-Nie, nic...-nagle mi się coś przypomniało-pamiętasz że dzisiaj przyjeżdżają do nas Morgenstern`owie?-kiwnął głową-no więc "zaistniały pewne okoliczności, sprawiające że przyjadą nie tylko dzieci, ale i dorośli"-zaczęłam udawać Maryse. Simon popatrzył na mnie i się delikatnie uśmiechnął.

-A dlaczego?

-Nie chciała powiedzieć. A dlaczego pytałeś czy coś robię dzisiaj?

-No cóż...-mruknął, łapiąc mnie w talii i przyciągając do siebie-masz ochotę coś w ramach przeprosin?

-A co sugerujesz-dobrze wiedziałam o co chodzi, ale nie było nam dane nasze myśli przemienić w czyny, bo oto do mojego pokoju, bez pukania, wparował Max. Był czymś podekscytowany aż tak, że prawie skakał z radości.

-Max! Puka się do mojego pokoju!-krzyknęłam-co się dzieje?

-Przyjechali! Oni przyjechali! Clarissa Adele Morgenstern i Jace Herondale! Dwóch najlepszych Nocnych Łowców przyjechało do Instytutu!-wykrzyczał i tak samo szybko jak wpadł tak wypadł z pomieszczenia.

-Słyszałem że ta Clarissa nie jest miła, a Herondale to dupek-stwierdził Simon.

- Nie są tacy źli, musisz po prostu ich lepiej poznać. - westchnęłam.

- W takim razie zejdźmy na dół. - powiedział, łapiąc mnie za rękę.




Hejka! Na wstępie dwie najważniejsze sprawy!
1. W tym rozdziale pomagała mi  Ms. Veronica której bardzo bym chciała podziękować i zadedykować ten rozdział <3
2. Przepraszam że musieliście tak długo czekać na nexta, ale nie miałam czasu, wiecie koniec roku szkolnego, poprawki, sprawdziany i te sprawy... Przepraszam :/
Oczywiście, przepraszam za wszelakie błędy, jakie się tu pojawiły!
Kiedy next? Prawdopodobnie w następny weekend ale nic nie obiecuję :/
Mam nadzieję że się wam podobało <3
Do następnego <3


P.S. Nowe postacie, które się pojawiły, oraz ich opisy opisy dodam w najbliższym czasie do zakładki Postacie
P.S 2 LBA do których zostałam nominowana pojawią się niebawem <3

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 5

 Ucieczka


**Oczami Clary**

-Co tu się dzieje?-powtórzył ojciec patrząc na mnie- Clarisso, raczysz mi to wyjaśnić?-jego czarne oczy jarzyły się złością, niezrozumieniem i (zresztą jak zwykle...) miłością do mnie. Niestety, mimo tego ostatniego, widać było, że nie podoba mu się moje zachowanie.

-Clarisso, mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego rzucasz ostrzami w naszego gościa?-powtórzył. Zerknęłam szybko na Jace`a. Stał oparty plecami o parapet a jego mięśnie delikatnie poruszały się pod koszulą, kiedy podrzucał i łapał sztylet który musiał wyjąć z podłogi po tym jak trafił on w podłogę milimetry od jego stopy.  Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że nie ma marynarki; leżała na podłodze pod krzesłem które przewróciliśmy. Wróciłam spojrzeniem do ojca, który wyczekiwał ode mnie odpowiedzi.

 -A od czego by tu zacząć, tatusiu?-zapytałam z sarkazmem cały czas patrząc z ukosa na Jace`a.

 -Najlepiej od początku i raczej zwięźle bo mamy mało czasu.

 -Jace włamał się do mojego pokoju kiedy spałam, posprzątał go i mnie spakował. I to wszystko bez mojej wiedzy i zgody-Valentine spojrzał na chłopaka i jakby wyczekiwał potwierdzenia moich słów.

 -Było tak, jak mówi Clary-skrzywiłam się na zdrobnienie mojego imienia natomiast Morgenstern szerzej otworzył oczy, nie wierząc własnym uszom.

-W takim razie... emm... Jace mógł byś nas zostawić samych? Pójdź do swojego pokoju czy gdzieś...-poprosił ojciec.

-Nie ma sprawy-odpowiedział od niechcenia i z niechlujną gracją podszedł do drzwi. Gdy miał już je zamykać spojrzał na mnie i mrugnął. Potem zabrała go ciemność panująca na korytarzu. Zostałam sama z Valentinem w swoim pokoju..

-Czyli rozumiem, że jesteś gotowa?

-Tak, prawie-wycedziłam i podeszłam do swojego biurka. Ukucnęłam i sięgnęłam do prawej nóżki, która, moim dotykiem, otworzyła się. W środku była moja specjalna Stela, która była "kluczem" do mojego przekleństwa skarbu. Krył się on w ścianie pomiędzy oknami. W tym miejscu narysowałam dziwną, osobliwie wyglądającą Runę, która po skończeniu jarzyła się na czerwono. Po chwili zgasła i zatopiła się w ścianie. Odczekałam krótką chwile i, dosłownie, włożyłam rękę w miejsce gdzie przed chwilą była Runa. Pod palcami wyczułam coś zimnego, gładkiego i okrągłego. Złapałam to i powoli wyciągnęłam to z ściany. Okazało się że to słoik cały zapełniony jakąś czarną, oleistą cieczą. Spojrzałam na to bez zainteresowania po czym podeszłam do swoich spakowanych walizek. Odpięłam jedną i owy słoiczek włożyłam pomiędzy ubrania tak, by się nie potłukł. Wstałam i odwróciłam się w stronę swojego ojca. Patrzył na mnie z bólem i błaganiem o przebaczenie.

-Clary...-zaczął, podchodząc do mnie, ale ja zrobiłam krok do tyłu i warknęłam:

-Zamilcz i nie podchodź do mnie. A najlepiej wyjdź z mojego pokoju.

-Clarisso, przepraszam że musisz wyjechać, ale to dla twojego dobra. Razem z matką chcemy żebyście byli wspaniałymi Nocnymi Łowcami...

-Przecież już jestem!-krzyknęłam- sam tak wielokrotnie mówiłeś! Że jestem najlepsza!

-Tak, wiem skarbie, ale musisz zacząć integrować się z innymi Nefilim...

-Integrować?!-zapytałam zdenerwowana.

-Tak, bo jedynymi Łowcami jakich w życiu spotkałaś, nie licząc rodziny oraz Herondale`ów, to Isabelle, Alexander oraz Maxwell podczas ich tygodniowego pobytu u nas. Masz już szesnaście lat...

-Za miesiąc siedemnaście!-wtrąciłam.

-A nie byłaś nigdzie poza Idrisem oraz dwóch dni w Paryżu. I muszę dodać że w ukryciu.

-Ale to moja wina, że mnie nigdzie nie wypuszczaliście?! Że żyje w ciągłej rutynie i teraz od tak sobie mam wyjechać w nieznane?-popatrzyłam mu w oczy-Możesz mi odpowiedzieć na jedno krótkie pytanie? Dlaczego mam wyjechać?

-Już ci mówiłem...

-Tak. Kłamstwo. Mówiłeś mi kłamstwo, ojcze i ja o tym bardzo dobrze wiem-z satysfakcją zobaczyłam delikatny strach w oczach Valentina. Mówiłam dalej-a może to ja odpowiem na to pytanie, co? Nigdzie nie byłam, bo za bardzo się baliście że wam ucieknę i zacznę siać zniszczenie w świecie, nie tylko Cieni ale także w Przyziemnym. I wiesz co ci powiem? Macie racje. Macie racje, tak zakładając! I wiesz co się teraz stanie? Moim pierwszym celem będzie Nowy Jork.

-Clarisso...-powiedział przestraszony ojciec. Podszedł do mnie szybkim krokiem i mnie przytulił, unieruchamiając mi ręce. Chciałam mu się wyrwać ale trzymał mnie mocno. Nagle poczułam znane szczypanie towarzyszące nakładaniu Run.

-To dla twojego dobra, skarbie...-chciałam się zapytać co on robi ale już nie mogłam otworzyć ani oczu, ani ust. Ostatnie co usłyszałam to jak Jocelyn wołała mojego ojca.
Potem nie wiedziałam już nic. Otoczyła mnie ciemność.

***

 **Oczami Jace`a**

-Jace! Jace, gdzie jesteś?!-usłyszałem wołanie matki. Szybko wyszedłem na korytarz. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się i zwolniła kroku. Podchodząc do mnie, ukradkiem zajrzała do mojego tymczasowego pokoju i zapytała.

-Mogę wejść?

-Oczywiście-odsunąłem się od drzwi by ją przepuścić. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Ściany były tu kremowe a dwa wielkie okna, na przeciw drzwi, wychodziły na ogród posiadłości. Po prawej stronie było proste, z ciemnego drewna biurko a obok stała szafka zapełniona książkami. Natomiast pod lewą ścianą stało łóżko z tego samego materiału co reszta mebli. Obok niego, były drzwi prowadzące do łazienki która była urządzona w minimalistyczny wystrój, czyli były to białe kafelki na ścianach oraz szare na podłodze, prysznic i umywalka. Był tam też kosz na brudne ubrania i szafka na ręczniki.

-Spakowany jesteś?-zapytała Celine, patrząc teraz na mnie.

-Po przyjeździe nawet się nie rozpakowałem, więc tak. Jestem spakowany-powiedziałem sucho. Kobieta musiała usłyszeć to w moim tonie bo podeszła do mnie i mnie przytuliła. Oparła swoją głowę na moim ramieniu, a ja ją objąłem. Nagle poczułem jak zaczyna cicho płakać.

-Mamo dlaczego płaczesz?-zapytałem zdziwiony-zrobiłem coś nie tak?

-Nie. Nie, Jace. To nie twoja wina. Po prostu chciałam cię przeprosić za to że razem z Elise musicie wyjechać-odsunęła się ode mnie i wytarła łzy które spływały po jej bladym policzku, zmywając delikatny makijaż.

-A... a dlaczego w ogóle mamy tam jechać?

-Chcemy żebyście wyrośli na wspaniałych Nocnych Łowców. Poza tym Clave rozsyła młodych do różnych Instytutów, bo brakuje już ludzi do walki z demonami, które od pewnego czasu zaczęły atakować gwałtowniej-w jej głosie było słychać drobny niepokój, ale nie wiedziałem dlaczego. Było aż tak źle? Chciałem coś powiedzieć ale nie wiedziałem co, więc staliśmy w ciszy.

-Synku...-odezwała się nareszcie Celine, przerywając tym samym niezręczną ciszę-Uważaj na siebie, dobrze?-i znowu się do mnie przytuliła.

-Nic mi nie będzie, mamo-powiedziałem z uśmiechem-przecież wiesz jak walczę. Demony nie mają ze mną szans-zaśmiałem się, mając nadzieje że ją jakoś rozweselę. Zawsze tak reagowała na moje przechwalanki. Niestety, tym razem było inaczej. Nawet się nie uśmiechnęła, ale cicho powiedziała:

-Nie o demony mi chodziło.

***

**Oczami Valentina**

Gdy zszedłem na dół, do holu z nieprzytomną córką na rękach, Jocelyn nabrała gwałtownie powietrza i szybko do nas podbiegła.

-Na Anioła, Valentine, co się stało?!

-Spokojnie, skarbie, to tylko Runa usypiająca. Powiedzmy, że była ,delikatnie mówiąc, nadpobudliwa-powiedziałem wymijająco. Zobaczyłem błysk zrozumienia w zielonych oczach żony-gdzie reszta?

-Celine poszła po nich. Powinna zaraz schodzić-odpowiedział Stephen.

-Jesteśmy-rozległ się głos mojego syna. Po schodach szedł Jonathan obok Elizabeth a przed nimi Jace wraz z Celine. Dopiero gdy spojrzeli w naszą stronę ujrzeli nieruchomą Clarisse w moich ramionach. Wszyscy zatrzymali się w tej samej chwili, co w innych okolicznościach byłoby zabawne.

Blondynka otworzyła szeroko oczy i zasłoniła dłonią usta, jej córka zrobiła mniej więcej to samo, tylko że po chwili powiedziała coś na ucho Jonathanowi, który patrzył na siostrę ze współczuciem. Pokręcił głową i, również po cichu, odpowiedział szatynce na jej wcześniejsze pytanie. Natomiast Jace patrzył z, nie tyle co przerażeniem, co ze strachem. Miał szeroko otwarte oczy a jego pięści zaciskały się i otwierały.

-Co się z nią stało?-zapytał Jonathan.

-Spokojnie, to tylko Runa usypiająca. Nic się jej nie stało-odpowiedziała Jocelyn, by wszystkich uspokoić. Pani Herondale kiwnęła tylko głową, po czym pokonała resztę schodów i podeszła do męża. Reszta również zeszła z tym, że blondyn stanął za matką a Elizabeth z białowłosym usiedli na kanapie pod schodami.

-A kiedy pojawi się Ragnor, Valentine?-mój parabatai starał się odwrócić uwagę od rudowłosej dziewczyny, leżącej na moich ramionach, za co jestem mu bardzo wdzięczny.

-Powinien być za chwilę-odpowiedziałem i dosłownie w tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi-to pewnie on. Pójdę otworzyć-i ruszyłem by wpuścić naszego gościa.

-Pan poczeka!-Jace krzyknął do mnie, a ja się odwróciłem zdziwiony.

-O co chodzi chłopcze?

-O Clary... znaczy Clarissę. Ma pan ją nadal na rękach-rzeczywiście. Jej mikra postura wraz z małą wagą, sprawiły że nie zapomniałem o własnej córce na własnych rękach. Zrobiłem kilka kroków w stronę blondyna i oddałem mu dziewczynę ze słowami:

-Pilnuj jej-on tylko kiwnął głową i wziął ją ode mnie najdelikatniej jak potrafił. W końcu ruszyłem do drzwi frontowych. Gdy je otworzyłem okazało się że na dworze szaleje burza z piorunami i wielkim deszczem. A na niej moknął  zielono-skóry czarownik, Ragnor Fell. Jego czarny płaszcz przeciwdeszczowy i kaptur na głowie z rogami, sprawiał że wyglądał jak jakaś straszna zjawa.

-Witaj, Ragnorze! Jak miło...-zacząłem z uśmiechem ale mężczyzna prawie natychmiast mi przerwał, nerwowo rozglądając się na boki.

-Valentine, nie ma czasu na uprzejmości. Trzeba się szybko zbierać-mówił szybko i bardzo zdenerwowanie.

-O co chodzi, Rognorze?-zapytałem zaniepokojony jego zachowaniem.

-Idą.

-Kto idzie?-zapytałem mimo że znałem odpowiedź, której bałem się najbardziej na świecie.

-ONI. Idą. Po nią.



No i witam :) Mam nadzieje, że ta przerwa którą sobie zrobiłam, nie wpłynęła na jakość mojego bloga?
Bardzo was przepraszam, ale (jak napisałam w poprzedniej notce) dosyć niedawno wróciłam ze szpitala i powoli do siebie dochodziłam :/
A poza tym bardzo chciałabym podziękować za już ponad 3 000 wejść! Kocham was <3
Nie wiem kiedy rozdział 6, ale powinien pojawić się w następny weekend, bo teraz jest ten długi weekend więc jest więcej czasu :)


środa, 20 kwietnia 2016

Przeprosiny

Chciałabym bardzo przeprosić was za brak rozdziału 5 ale w tej chwili mam bardzo mało czasu oraz ograniczony dostęp do komputera (6 osób w domu to nie przelewki xd). Ponadto dopiero wróciłam z kolejnego pobytu w szpitalu i muszę jeszcze chwilę odpocząć więc w tej sytuacji rozdział pojawi się najwcześniej 27 kwietnia...
Bardzo was przepraszam, ale mam nadzieję ze mi wybaczycie :)

niedziela, 3 kwietnia 2016

#2 Liebster Blog Awards



I znowu LBA! Tym razem bardzo chcę podziękować Cold Dark Girl (jej blog)! Teraz jednak zamiast odpowiedzieć na jej pytania, mam napisać o sobie 11 faktów. No więc zaczynajmy!

1. Mam 15 lat

2. Urodziny mam 04.04 xD

3. Kocham książki <3

4. Uwielbiam słuchać muzyki 

5. Ubóstwiam Adama Laberta <3

6. Nienawidzę szkoły

7. Umiem doskonale pływać

8. Mieszkam w Polsce xD

. 9. Woj. Łódzkie xD

10. Cieszy mnie każdy komentarz xD

11. Dary Anioła, Diabelskie Maszyny, Kroniki Bane`a
Pani Noc moim życiem <3


Nominuję:





Pytania:

Wy również napiszcie o sobie 11 faktów ;3
 Pobawimy się w zmienione LBA <3










sobota, 2 kwietnia 2016

Liebster Blog Award!


No i jest moje pierwsze LBA na tym blogu! Baaardzo bym chciała podziękować za nominację Victorii Gray (jej blog)!
A oto pytania od niej:

1. Jeżeli miałabyś szansę bycia przez jeden dzień jakimkolwiek 
zwierzęciem, które byś wybrała?
 Szczerze? Nie wiem, ale raczej kotem.

2. Ulubiona postać z baśni?
 Roszpunka <3

3.Umiesz grać na jakimś instrumencie?
Tak, na flecie xD

4. Najlepszy film, jaki widziałeś/widziałaś?
Emm... nie mam xD

5. Masz drugie imię?
 Tak, niestety...

6. Masz swój "szkic" idealnej drugiej połówki dla ciebie?
Tak. Oczywiście jest nim Jace <3

7. Dzień czy noc?
Chyba noc.

8. Jeansy albo spodnie dresowe?
Jeansy.

9. Jak myślisz, jesteś uzależniony/uzależniona od czytania?
Też mi pytanie! OCZYWIŚCIE <3

10. Twój ulubiony gatunek muzyczny?
Nie mam, słucham tego co mi się podoba.

11. Jaki jest twój ulubiony serial?
Mam kilka, więc nie potrafię wybrać.


A teraz moje pytania:

1. Ulubiona książka/seria?

2. Co sprawia ci przyjemność?

3. Dlaczego piszesz?

4. Od kiedy czytasz książki?

5. Co sprawiło że zdecydowałaś
się przeczytać DA?

6. Ulubiony przedmiot w szkole? 
(jeśli takowy istnieje xD)

7. Jaka jest twoja ulubiona
pora roku?

8. Czytasz obecnie jakąś książkę?
Jeśli tak to jaką?

9. Ile książek znajduję się w twojej biblioteczce?

10. Twoja ulubiona para książkowa?

11. Wymarzony kraj i miasto?

A nominuję:

To love is to destroy, and that to be loved is to be the one destroyed.

Zaręczyny- Dary Anioła

Dalsze losy głównych bohaterów "Darów Anioła"

Magia przeznaczenia

"A gdy odejdę, pamiętaj jedno: zawsze będę cię kochał bo miłość jest nieśmiertelna"



Są jeszcze dwie sprawy:
Jedna napawa mnie dumą i szczęściem, bo po pół miesiąca, od zaczęcia bloga mam już 1000 wyświetleń!!! Jesteście kochani! <3 Bardzo wam dziękuje!
A drugą jest rozdział; powinien pojawić się nie później niż w poniedziałek (04.04.).  (Jest kilka % szans że wstawię wcześniej xd)

środa, 30 marca 2016

Rozdział 4


Wybuch złości

**Oczami Clary**

-Co?-powtórzyłam gdy przestałam już kaszleć. Z niedowierzaniem spojrzałam na ojca a potem na matkę. Jocelyn wzięła moją dłoń w swoje i zaczęła ją uspokajająco głaskać. To nic nie dało.

-Dlaczego wyjeżdżamy?-zapytała Elise. Moi rodzice znowu na siebie spojrzeli. O co im, cholera, chodzi? Odezwał się jednak, łagodnym głosem, Stephen.

-Ponieważ chcemy byście uczyli się walczyć w terenie, jakim jest miasto. Po za tym, Jonathan ma już 19 lat i Clave przydzieliło go do tego Instytutu. Będzie się tam uczył zażądania, a potem zostanie przeniesiony do Londynu. Tam obejmie stanowisko szefa Instytutu.- widać było ze Jonathan jest rozdarty. Z jednej strony nadawał się na szefa i chciał nim być. Ale z drugiej musiałby nas zostawić... zostawić Elizabeth, a to dla niego potężny cios.Spojrzałam na niego. Tak jak myślałam, patrzył, z lekko rozchylonymi ustami, na dziewczynę. Ona na niego.

-Cieszysz się, synu?-zapytał go nasz ojciec. Chłopak jeszcze chwile siedział zdezorientowany a potem, by wrócić do rzeczywistości, potrząsną głową.

-Ja... to znaczy...-jąkał się, przełykając ślinę-Tak. Tak, oczywiście że się ciesze-powiedział weselszym tonem z delikatnym uśmiechem. Ale ja wiedziałam że jest sztuczny. Najwyraźniej Celine chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej syn, jak zwykle obojętny na wszystko.

 -A kiedy wyjeżdżamy?-właśnie. Dobre pytanie. Chwila ciszy.

-Dzisiaj w nocy- Mimo, że Jocelyn wyszeptała te trzy słowa, było ją słychać doskonale. Jonathan, Elizabeth, Jace i ja siedzieliśmy nieruchomo. Valentine widząc że nie wiemy co robić, podniósł się powoli, opierając dłonie o blat stołu i oznajmił donośnym głosem.

-Idźcie się spakować. Wyruszamy o północy.

***

Wpadłam do swojego pokoju jak burza, oparłam się plecami o drzwi i zamknęłam oczy. Wyjeżdżam. To słowo cały czas tkwiło w mojej głowie. Wyjeżdżam. Naprawdę wyjeżdżam.

Nie mogłam w to uwierzyć. Całe życie siedzenia w domu, nie widząc innego żywego ducha, prócz rodziny, służących i przyjaciół rodziców, takich jak Herondale`owie idą w zapomnienie, bo oto mam wyjechać. Z dala od matki, ojca, swojego pokoju i sali treningowej. Takie życie znałam i do takiego się przyzwyczaiłam. A teraz to wszystko miało się zmienić. 

Powinnam się cieszyć być opanowana. Jadę do nowych ludzi, Nocnych Łowców. Będę poza Alicante. Poza Idrisem. Nowe otoczenie. Nie mogli poznać o mnie prawdy. Przynajmniej na początku.

Nagle, nie wiem dlaczego, zaczęłam cała gotować się w środku. Jak oni mogli zadecydować o moim życiu, bez mojej zgody?! Otworzyłam gwałtownie oczy i złapałam najbliżej mnie, leżącą rzecz. Był to wazon, który dostałam od matki na szóste urodziny. Sama go pomalowała w piękne, czerwone róże. Patrząc na niego jeszcze bardziej się wściekłam. Cisnęłam nim, z taką siłą, w przeciwną ścianę, że kiedy porcelana zetknęła się z powierzchnią przeszkody, rozbiła się na miliony kawałeczków. Wzięłam kolejne rzeczy i z nimi stało się to samo, co z wazonem.

W końcu, po dziesięciu minutach furii, jaka we mnie była, ruszyłam, dysząc, w stronę łóżka. Strzepnęłam odłamki, jakie były na kołdrze i rzuciłam się na nią. Wbiłam twarz w poduszkę, i zanim się zorientowałam zasnęłam.

***

**Oczami Jonathana**

-Jonathanie, nie zadręczaj się tak tym. To zaszczyt, że zaproponowali ci tą posadę-pocieszała mnie Elizabeth. Może, gdyby w jej głosie nie było ani smutku, ani zrezygnowania, uwierzył bym jej. 

-Elise, nie rozumiesz co to znacz?-zapytałem błagalnie, by zrozumiała.

-Rozumiem. I to więcej niż ci się wydaje-podskoczyłem i spojrzałem na nią przerażony. To ona wie?!

- Co... co rozumiesz, skarbie?-zapytałem ostrożnie.

-Nie chcesz mnie opuszczać, to zrozumiałe. Bo ja ciebie też nie chce stracić-wyszeptała. Ja w duchu dziękowałem Razjelowi, że jednak nie wie. Poczułem jak delikatnie bierze mnie pod brodę i zwraca moją twarz ku jej twarzy. Jak powoli przybliża swoje usta do moich ust. Jak patrzy mi w oczy swoimi oczami. I jak całuje mnie delikatnie. Nagle jej zapragnąłem. Nie chciałem się hamować. Kochałem ją i nie chciałem jej stracić. Wiem, że będziemy mieszkać pod jednym dachem, ale wątpię żebym miał czas dla Elizabeth. Dowiedziałem sie tego z rozmowy z moim ojcem, gdy odeszliśmy od stołu.

-Co będę tam robił?-zapytałem prosto z mostu. Valentine uniósł brwi, milczał przez chwile po czym powiedział.

-Maryse i Robert będą cię uczyć jak zarządzać Instytutem.

-To wiem, ale co dokładnie?-musiałem wiedzieć.

-Prawdopodobnie chodził za nimi i słuchał ich gdy będą ci wyjaśniali gdzie, co i jak.

-Czyli będę miał mało czasu dla siebie, mam racje?-troszeczkę zrezygnowany, zacząłem się odwracać by odejść jednak ojciec ze mną nie skończył rozmawiać.

-O co chodzi Jonathanie?-gdy zamknąłem oczy, mogłem sobie wyobrazić wyraz jego twarz. Gościła na niej troska. Delikatne zmarszczki na czole, w okół oczu i ust napięły się i były bardziej widoczne. Stanąwszy przed nim twarzą w twarz spojrzałem mu w twarz. Byłem mniej-więcej tego samego wzrostu więc nasze oczy były na jednym poziomie.

-O nic-odpowiedziałem. Niestety chyba mi nie uwierzył.-Ja...

-Tak?

-Tato, dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej o wyjeździe? O Instytucie i Londynie?

-Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę...

-Która chyba nie spodobała się Clary, prawda? -przerwałem mu.

-Owszem nie spodobała się jej ta wiadomość-przyznał ojciec z bólem w głosie. Zrobiło mi się go szkoda. Jego i matki. Kochali Clarissę, troszczyli się o nią, uczyli jak walczyć, żyć ale przede wszystkim jak kochać... niestety, bez skutku. A starają się tak bardzo, by wynagrodzić i choćby delikatnie odratować jej stracone życie.

-Nie powiedziałem ci od razu, bo cały czas starałem się wybić ten pomysł z głowy Konsula, ale niestety nie udało mi się...

-Clary? Chodzi ci o Clary?-domyśliłem się.

-Tak.  Nie chciałem by została bez ochrony. Już będzie z dala od nas a ty po dwóch miesiącach masz wyjechać...

-Obiecuje że przez cały czas będę miał na nią oko-zapewniłem. Valentine popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym poklepał mnie po policzku, z czułością i powiedział:

-Mój syn. 

Teraz, wiedząc co mnie czeka, przyciągnąłem bliżej siebie Elizabeth, tak by bez problemu wziąć ją na kolana. Jej sukienka podjechała aż do końca ud, tak że było jej widać bieliznę. Zaczęła się poprawiać ale unieruchomiłem jej dłonie w żelaznym uścisku swoich i przyszpiliłem je do swojego boku.

-Nie chcesz?-zapytałem cichutko. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem delikatny pocałunek. Ona delikatnie jęknęła.

-Chcę, ale nie sądzisz że to nie czas i miejsce na to? Jest dwudziesta pierwsza, więc mamy trzy godziny na spakowanie się.

-Spokojnie, damy radę. Ja nie potrzebuje dużo, więc będę miał czas by ci pomóc...

-No nie wiem, myślę...-nie dałem jej dokończyć bo przeniosłem swoje usta na jej i zamknąłem je długim, namiętnym pocałunkiem. Nie odezwała się ale kiwnęła głową. Uśmiechając się, rzuciłem ją na łóżko.


***

**Oczami Clary**

Powoli sen uwalniał mnie ze swoich sideł. Przekręciłam się na plecy i powoli próbowałam otworzyć oczy. Niestety, nadal były za ciężkie. Odczekałam jeszcze chwile i ponowiłam próbę. Tym razem się udało i już miałam się podnosić gdy nagle coś poczułam. Ciepło ciała innego człowieka który był w moim pokoju. Całkowicie już rozbudzona usiadłam gwałtownie na łóżku. Na początku mój mózg nie zarejestrował Jace`a który siedział na fotelu, tuż przy moim łóżku.

-Co ty tu robisz?!

-Nie denerwuj się, kwiatuszku. Tylko ci pomogłem więc powinnaś być mi wdzięczna-nie rozumiałam jego słów. Zmierzyłam go tylko nienawistnym spojrzeniem i rozejrzałam się po pokoju i dopiero zrozumiałam za co mam być wdzięczna blondynowi. Zasnęłam, zostawiając cały pokój w bałaganie a obudziłam się w czyściutkim, schludnym pomieszczeniu. Nawet wazon który poszedł na pierwszy ogień, stał na serwetce tam gdzie jego miejsce. Zupełnie nie było śladu po moim ataku.

-Co do...-zaczęłam ale przerwał mi Jace.

-Język, Morgenstern. 

-Panuje nad językiem ale ty widocznie nie panujesz nad łapami. Co ty tu robisz, Jace.-wycedziłam te słowa oczekując szybkiej odpowiedzi i jeszcze szybszego wyjścia Herondale`a. Oczywiście nie zapowiadało się na to...

-Twoi rodzice wysłali mnie do ciebie by zobaczyć czy jesteś już gotowa. Chcą wyjechać najszybciej jak tylko można. Więc przyszedłem, zapukałem ale nikt mi nie otworzył...

-Więc postanowiłeś zabawić się w sprzątaczkę i posprzątać mi cały pokój-dokończyłam z nienawiścią.

-Owszem. Ale musisz dodać że byłem niezwykle przystojną pokojówką-z szelmowskim uśmieszkiem i uwodzicielskim tonem podkreślał tylko to, że jest jeszcze większym debilem na jakiego wygląda. 

-Och zamknij się-warknęłam i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy by wziąć ubrania i się przebrać ale gdy tylko otworzyłam drzwiczki od mebla zobaczyłam... puste półki i wieszaki. Gdzie, do cholery, są moje ubrania?! 

-W walizce. Pod drzwiami.-usłyszałam głos Jace`a. Obróciłam się błyskawicznie w stronę wyjścia. Rzeczywiście, stała tam moja duża, czarna walizka a obok, do kompletu, dwie średnie torby-nie wiedziałem co byś chciała wziąć więc spakowałem wszystko. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

-Ty... ty mnie spakowałeś?!-jeśli to zrobił (A NA PEWNO) to MUSIAŁ...

-Wiem o co ci chodzi. Tak, widziałem to. I szczerze powiedziawszy to masz bardzo dobry gust. Ta seksowna koronka, ta aksamitna satyna...-wymieniał powoli, a we mnie aż krew wrzała. Zacisnęłam dłonie w pięści i przycisnęłam je do boków, a chłopak ciągną dalej-... ale wiesz co było najlepsze? Te cieniutkie, prawie nieistniejące...- i nie dokończył, bo wściekłość wzięła nade mną górę. Rzuciłam się na niego z taką siłą że przewróciliśmy się razem z fotelem na podłogę (chyba zaskoczyłam tego blondasa, bo muszę przyznać, refleks ma niezły).

I nagle zdałam sobie sprawę że nasze twarze dzielą dosłownie milimetry. Po raz drugi tego dnia mogłam zobaczyć malutkie, brązowe plamki na jego złotych tęczówkach. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a ja zauważyłam że jego lewy kieł jest wyszczerbiony. Już otwierał usta by coś powiedzieć ale przerwały mu otwierające się drzwi. Za nimi stał Jonathan. Gdy nas zobaczył, stanął jak wryty. 

-Yyy... rodzice karzą nam się śpieszyć-spojrzał mi w oczy. Widać było że nie wie o co chodzi.  Cholera.- Too... ja was...emm zostawię samych- i wyszedł, ale zanim znikną w ciemnościach, jakie panowały na korytarzu, zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się ironiczny uśmiech. Przeniosłam wzrok na człowieka leżącego pode mną.

-Clary-zaczął Jace szeptem, odgarniając moje włosy za ucho-ja...-poderwałam się natychmiast na równe nogi. On zrobił to samo, tylko ociągał się niemiłosiernie.- Clary, posłuchaj...

-Nie nazywaj mnie tak!-wrzasnęłam i sięgnęłam po leżący na stoliku sztylet. Bez celowana, wypuściłam go w jego stronę. Chybiłam o centymetr.

-Clary, przestań!-krzyknął. Ja nie tylko przestałam, ale wzięłam kolejną broń i zaczęłam w niego ciskać. Przedostatni sztylet trafił w podłogę, tuż przy jego bucie.-Ej, śliczna, przestań!

-NIE!-już brałam zamach; już celowałam w jego głowę gdy nagle drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem to nie był mój brat, tylko ojciec.

-Co tu się dzieje?!


Hej! Od razu chciałam was BAAAARDZO przeprosić za tak późne dodanie tego rozdziału. Najpierw święta potem jeszcze coś i tak wyszło... Nawet Wam życzeń świątecznych nie złożyłam... Mam nadzieję że mi wybaczycie :/
A jak rozdział? Taki chyba dłuższy ale jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał to, przepraszam jeszcze raz, ale pisałam go naprawdę na szybko :/

P.S. Kto ma już "Panią Noc"? Ja tak! Przyszła mi dopiero dzisiaj, więc przeczytałam tylko prolog i kawałek rozdziału pierwszego ale już jestem zachwycona! A wy?



środa, 23 marca 2016

Rozdział 3


(Nie) Miła niespodzianka 

**Oczami Jocelyn**

-Clary?! CLARISSA!-wołałam. Szukałam jej już, dobre pół godziny, i nadal bez skutku. Byłam już chyba wszędzie. Pierwsze co mi przyszło do głowy to Sala treningowa i jej pokój. Niestety nie było tam żywego ducha. Potem sprawdziłam kolejno bibliotekę, pokój Jonathana, kuchnie, wszystkie łazienki, sypialnie gościnne i podwórze dookoła domu. Nic. Miałam tylko nadzieje że nie pobiegła do lasu, bo mogła nieźle się wyziębić.

-Mamo?-usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i zauważyłam Jonathana zmierzającego w moją stronę-znalazłaś ją?-zapytał z troską w głosie. Pokręciłam tylko głową.-To lepiej idź do jadalni. Zajmij się Herondale`mi. Ja jej poszukam.

-Jesteś pewien?

-Tak. Wiem jak ją znaleźć-przez chwilę popatrzyłam na niego czujnie, ale najwyraźniej wiedział co mówił i co ma zrobić.

-W takim razie dobrze. Ale życzę powodzenia, bo przeszukałam już cały dom-westchnęłam.

-Spokojnie, mamo. Znajdę ją-powtórzył. Ja się blado uśmiechnęłam, podeszłam do syna i, stając delikatnie na palcach, pocałowałam go w policzek. On udawane się skrzywił i natychmiast wytarł sobie policzek-Mamo!

-Słucham?-zapytałam niewinnie. Jonathan zaczął się śmiać a ja poszłam w jego ślady.

***

**Oczami Jonathana**

Zostawiając matkę, skierowałem się do sali treningowej. Gdy Clary tylko uciekła, dokładnie wiedziałem gdzie się schowała. Tam było jej ulubione miejsce; jej azyl. Ruszyłem do schodów prowadzących na górę, mając ręce w kieszeni spodni od garnituru. Pchnąłem drzwi od sali treningowej ale nie otworzyły się. To był wyraźny znak na to, że moja siostrzyczka się tu schowała-nałożyła Runę zamknięcia. Przeszukałem wszystkie kieszenie ale nie znalazłem w niej Steli. Zakląłem cicho. Nie wziąłem jej przez to, że musiałem biec na dół z Elise, bo Clary narobiła bałaganu...


Westchnąłem i skierowałem się do swojego pokoju. Gdy już doszedłem, otworzyłem szufladkę w stoliczku nocnym, przy łóżku i wyjąłem z niej moją Stele. Zamyśliłem się przez chwilę, czy nie zabrać ze sobą jakiejś broni, bo nie miałem prawie wątpliwości co do tego, że Clary będzie chciała mnie zabić. W końcu zdecydowałem się na malutkie zabezpieczenie. Cztery sztylety, pięć Serafickich ostrzy, trzy czakramy i narysowane Runy powinny chyba wystarczyć...

Wracając pod wejście do Sali Treningowej, byłem cichutko żeby Clary mnie nie usłyszała. Delikatnie przyłożyłem czubek Steli i zacząłem rysować Runę otwierającą. Skończywszy, usłyszałem cichy szczęk zamka, co oznaczało że droga już jest wolna. Powoli wślizgnąłem się do środka i zamknąłem za sobą drzwi.

-No już, Clary, pokaż się. Wiem że tu jesteś!-zawołałem, kręcąc się na środku dookoła, chcąc zobaczyć dziewczynę-Znowu użyłaś tej swojej Runy?! Clary, wiesz...

-Nie nazywaj mnie tak-usłyszałem nienawistny szept za sobą. Obróciłem się natychmiast, ale nie zobaczyłem nikogo. Wyciągnąłem rękę żeby złapać ją za ramie, ale natrafiłem tylko na puste powietrze-Jeszcze raz tak mnie nazwiesz a połamie ci kości. Zrozumiałeś?

Stała tam. Na środku sali, cała spocona, potargana i wściekła. Naprawdę wściekła.

-Co się stało że się tak wkurzyłaś?-zapytałem, moim zdaniem rozsądnie, ale to był błąd. Moja siostra podniosła twarz tak że teraz patrzyła prosto na mnie, a ja zauważyłem rozmazany makijaż. Płakała?

-Co się stało? Stało się to że przyjechał ten pieprzony kretyn!-krzyknęła tak głośno i groźnie, że aż się cofnąłem o krok. Wyglądała jak lwica, nieobliczalna i niemająca żadnych zahamowań. Ale to co powiedziała, trochę wyjaśniło jej zachowanie. Przyjechał Jace. Ona go nienawidzi. Zapomniałem. Mało co, a klepnął bym się dłonią w czoło.

-Dobrze, Cla... Clarisso- poprawiłem się natychmiast- Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale mama prosiła żebyś zeszła do jadalni i... nie będziesz siedziała koło Jace`a-zapewniłem pośpiesznie widząc jej minę- Herondale`owie i nasi rodzice chcą nam coś ważnego powiedzieć. Dlatego choć-wyciągnąłem dłoń w jej stronę, mimo że dzieliła nas dosyć duża przestrzeń-pójdziemy do twojego pokoju, ty się ogarniesz i dołączymy do innych. Dobrze?-popatrzyła na mnie chwile, rozważając propozycje. W końcu westchnęła ze złością i, mamrocząc coś pod nosem, wyminęła mnie i moją rękę zmierzając do drzwi wyjściowych. Gdy te się za nią zatrzasnęły, wypuściłem powietrze z płuc. Nawet nie wiedziałem że je wstrzymuje.

***

**Oczami Clary**

Gdy weszłam do swojego pokoju, natychmiast nałożyłam Runę na drzwi, tylko teraz taką, żeby nikt nie wszedł i nikt jej nie złamał. Ruszyłam do szafy, żeby wziąć jakieś ubrania na przebranie. Nie miałam najmniejszej ochoty by tam wracać, ale nie miałam wyboru. Pomyślałam, w co się teraz ubrać. Znowu sukienkę? Chyba nie. Jeansy? Odpada...

Z prychnięciem wzięłam czarne, lśniące legginsy i długą koszule w krate. Do tego buty na koturnie z czarnej, zamszowej koronki. Z biżuterii wzięłam kilka, cienkich srebrnych bransoletek i delikatne kolczyki w kształcie róż. Zaniosłam to wszystko do łazienki i weszłam pod prysznic. Czując jak chłodna woda spływa po moim ciele, wściekłość trochę ze mnie uszła, ale nie na tyle, żeby nie wyobrażać sobie jak przebijam Jace`a sztyletem, a potem patrze jak osuwa się w nicość.

Ze złym uśmiechem na twarzy zakręciłam wodę i owinęłam się białym ręcznikiem. Podeszłam do lustra i zmyłam wacikiem swój stary makijaż, po czym nałożyłam nowy, dokładnie taki sam. Ubrałam się i wysuszyłam włosy. Tym razem zostawiłam je jednak rozpuszczone. W pokoju poszukałam jeszcze Steli, która spadła za łóżko, po tym jak ją tam rzuciłam. Całe przebranie, umycie się i tak dalej nie zajęło mi więcej niż pół godziny, więc może moja matka nie będzie aż tak na mnie zła. Rozejrzałam się jeszcze po korytarzu, czy nikt nie idzie i ruszyłam do jadalni.

***

Odkąd wybiegłam, służące nakryły do stołu; były tam najróżniejsze potrawy, od pieczonego indyka, przez najróżniejsze zupy, po kolorowe sałatki. Każdy już był w połowie jedzenia, kiedy weszłam przez otwarte drzwi. Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie. W oczach moich rodziców wydać było nagane, miłość i troske. Tak samo u Jonathana z tym, że nagane zastąpił zrozumieniem. Państwo Herondale`owie patrzyli na mnie z ciekawością i wesołością, a Elizabeth z zaskoczeniem. Tylko Jace zostawał zamknięty. Nic nie mogłam odczytać z jego twarzy. Nic oprócz cholernego uśmieszku.

Powoli ruszyłam na swoje miejsce, dzięki Aniele, już nie koło Jace`a tylko między mojego brata a matkę. Gdy już usiadłam i spuściłam głowę, tak że włosy były jak kurtyna oddzielająca mnie od innych, Jonathan odchrząkną i zapytał.

-Mamo, tato, mieliście nam chyba coś powiedzieć?

-Co...Co? Oh! No tak!-usłyszałam podniecony głos Jocelyn. Poczułam jak siada prosto delikatnie przełyka ślinę i spogląda na mnie-Czekaliśmy aż wszyscy będą. Chcieliśmy wam oznajmić... oznajmić...-zacięła się. Podniosłam głowę i zauważyłam spojrzenie matki do ojca mówiące: Może ty to powiesz, kochanie? Valentine tylko kiwną głową i wstał. Ja sięgnęłam dzbanek z wodą bo nagle zaschło mi w gardle.

-Ja, Jocelyn i wasi rodzice-tu spojrzał na Jace`a i Elise- zadecydowaliśmy że wyjeżdżacie do Nowojorskiego  Instytutu, prowadzonego przez Maryse Lightwood. Matkę Isabelle, Alexandra i Maxwella-oznajmił. To był zły pomysł pić teraz wodę. Usłyszawszy to wyplułam większość na stół a resztką zaczęłam się krztusić. Gdyby Jonathan nie uderzył mnie w plecy pewnie bym się udusiła. 

Przez łzy i spuchnięte gardło zdołałam wymamrotać z niedowierzaniem, ciche:

-CO?!



Hejka <3  I oto rozdział 3! I jak?  Wiem, że taki trochę krótszy, ale niespodziewanie dopadła mnie wena :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :*  Następny rozdział (tak jak na górze w kolumnie, po prawej stronie) pojawi się albo 26 albo 28 marca z okazji świąt! Także zapraszam do komentowania i oceniania :*
Przyjemniej (nie obowiązkowej!) lekturki <3


niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 2


Spotkania 

**Oczami Clary**

 Przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy. Zobaczyłam kilka, malutkich ciemnych kropeczek w złotych oczach Jace`a. Wpadłam w taki jakby trans, nie mogłam się poruszyć mimo że głosik w mojej głowie wrzeszczał, tupał i walił w co popadnie, żeby się od niego odsunąć. Złotowłosy nadal trzymał mnie za plecy schylając się przy tym, tak jak to się robi w tańcu, uśmiechając się szelmowsko. Nagle zrobiło mi się ciepło tam, gdzie nasze skóry bezpośrednio się stykały. To było jak szklanka "zimniej" wody.

-Puszczaj mnie-warknęłam i wyrwałam się z jego objęć. Ciepło, które przeradzało się już w niemiłe szczypanie, zelżało, ale nie do końca zniknęło. Podejrzewałam że zostały mi tam czerwone ślady...

-"Puszczaj mnie"? Żadnego "dzień dobry", albo "och, jak miło cię widzieć"-zapytał Jace z udawaną urazą.

-Nie powiem "miło cię widzieć", bo to nie prawda, a ja nie kłamię-poprawiłam sukienkę, która podjechała mi trochę za wysoko i z pogardą, której nawet nie chciałam maskować zapytałam: -co ty tu robisz Jace?

-Stęskniłem się za tobą. Ty też, prawda? Bo inaczej byś na mnie tak nie leciała.-rozłożył ręce tak, że zagrodził mi przejście, a zrobił to z anielskim uśmieszkiem . On cały wyglądał jak anioł; złote włosy sięgające linii szczęki i delikatnie kręcące się przy końcówkach, oczy które wręcz były płynnym złotem, ostre kości policzkowe i mięśnie, które widziałam niejednokrotnie, teraz skrywały się pod eleganckim czarnym garniturem. Całość składała się w idealnego nastoletniego Nocnego Łowcę, którego szczerze nienawidziłam.

-Powiem jedno-jeśli zaraz nie zejdziesz mi z drogi, wyjmę sztylet z mojej torebki i pokroje cię nim na malutkie kawałeczki. Zrozumiałeś?

-Nie zaprzeczyłaś, kwiatuszku. A co do kawałeczków, sądzę że byłyby to bardzo seksowne kawałeczki mojego umięśnionego ciała, nie sądzisz?-jego wesołość i ten cholernie irytujący uśmieszek doprowadza mnie do szału. Już sięgałam do torebki, kiedy pomyślałam, że matce się to może nie spodobać. Całkowicie sprzeciwiała się noszeniu broni w domu a co dopiero na wspólną kolację... i  jeszcze gdyby zobaczyła że nią grożę naszym gościom... Opanowałam się, wyprostowałam i z podniesioną głową ominęłam go, zmuszając by schował ręce. Niestety, gdy to robił musnął mnie palcami w ramie i poczułam kolejne punkciki ciepła.

Gdy weszłam do jadalni, byłam już pewna do kogo należały tamte dwa głosy. Stephen i Celine, wraz ze swoimi dziećmi, Elizabeth i Jace`m przyjechali do nas w odwiedziny. Swego czasu bywali tu dosyć często. Posiadłość Herondale`ów była nie daleko naszej. Po za tym mój ojciec i pan Herondale byli parabatai, czyli łączyła ich niesamowita więź krwi. Nie często spotyka się swoją inną połówkę życia, nie miłosną. Ja, na przykład, wiedziałam że nie znajdę sobie parabatai bo nie ma drugiej takiej osoby jak ja na świecie. Mówiono mi co co najmniej sto razy...

Pierwsza zauważyła moje przybycie Jocelyn. Uśmiechnęła się do mnie i wstała z krzesła. Jej butelkowozielona sukienka na grubych ramiączkach, sięgająca do kolan i wysadzana malutkimi diamencikami przy dekolcie, wygładziła się i naciągnęła od pasa w dół, gdy kobieta zrobiła krok w moją stronę. Poprawiła jeszcze swoje tak samo rude i kręcone włosy jak moje i odezwała się w chwili gdy do mnie podeszła i złapała mnie z rękę.

-Och, Clary. Jesteś na reszcie. Jak już pewnie zauważyłaś mamy gości. Zaprosiłam do nas państwa Herondale bo mamy wam coś do powiedzenia. Niespodziankę-uśmiechnęła się myśląc że mi się to spodoba. Nie. Nie podobało.

-Nam?-zapytałam tylko. Nie chciałam jej zwracać przy gościach uwagi żeby nie nazywała mnie "Clary". A jestem pewna że Herondale`owie też tak będą do mnie gadać...

-No tak, ciebie, Jonathana, Elizabeth i Jace`a. A właśnie. Widziałaś gdzieś resztę po drodze?

-Ja jestem tutaj-rozległ się irytujący głos za moimi plecami. Spojrzałam przez ramie i ujrzałam Jace`a opierającego się nonszalancko o futrynę wielkich drzwi do salonu-Co do tamtych, to nie widziałem. Tylko Clary na mnie wpadła-posłałam mu tak mordercze spojrzenie że jeszcze tylko chwilka i by nie żył ale niestety moja matka nie pozwoliła na tą piękną scenę, ciągnąc mnie z rękę do stołu. Usadziła mnie pomiędzy dwoma pustymi krzesłami. Sama usiadła dwa krzesła dalej a, o zgrozo, blondyn usiadł na krześle po mojej prawej stronie. Od razu się do mnie nachylił i wyszeptał.

-I znowu się spotykamy.

-A czego innego się spodziewałeś. W końcu jesteś w moim domu-warknęłam. Boże, jak ja go nienawidzę. Mówiłam to już kiedyś?

-Jesteś zdenerwowana, kwiatuszku?- Jeśli spodziewałam się że będę miała go z głowy to się przeliczyłam. I to bardzo.

-Po pierwsze: tak jestem zdenerwowana! A po drugie: co ty masz z tym "kwiatuszkiem" do cholery?!-podniosłam głos i kątem oka dostrzegłam jak oczy dorosłych się na mnie kierują-Przepraszam-bąknęłam tylko, rozeźlona już prawie do granic wytrzymałości. Ale mojego dręczyciela, albo to nie obchodziło albo tego nie zauważył. Tak czy siak, gadał dalej.

-Po pierwsze-zawtórował mi- dlaczego jesteś zdenerwowana?  Nie wiesz, że złość szkodzi urodzie? A o co chodzi z kwiatuszkiem? Już ci mówię. Przypominasz mi pewną roślinę która jest zabójczo piękna. I to dosłownie. Może zabić każdego, od małej muszki do słonia. I ty jesteś taka sama. A po za tym...-przysunął się jeszcze bardziej do moich policzków, jakby chciał mnie tam pocałować, i wziął głęboki oddech nosem-pachniesz jak zupełnie bezbronny kwiatuszek, kwiatuszku-wyszeptał ostatnie słowa wprost do mojego ucha.

Nie wytrzymałam. Mam bardzo niski próg cierpliwości a i on jest bardzo cienki. A ten kretyn właśnie go przekroczył. Zerwałam się na równe nogi, przewracając przy tym krzesło z ciemnego, solidnego drewna które upadło na podłogę z głośnym huknięciem. Spojrzałam na Jace`a i co zobaczyłam? ZNOWU się uśmiecha!

-NO CHYBA SOBIE JAJA ROBISZ!-wrzasnęłam na całe gardło. Widziałam jak jego źrenice rozszerzają się i jego puls na szyi przyśpiesza, ale to były jedyne oznaki że jakkolwiek zareagował na mój wybuch. Nadal siedział wygodnie oparty na krześle, z jedną ręką przerzuconą przez oparcie. Niestety moja matka nie była tak obojętna, na to co zrobiłam, jak Jace. Wstała i zapytała z przerażeniem w głosie i oczach.

-Clarisso Adele Morgenstern, co ty, Na Anioła, robisz?!

-Nic, proszę pani. Właśnie prowadziłem konwersację z pani córką i chyba troszkę się emm...zdenerwowała-odpowiedział za mnie blondyn. Spojrzałam na niego niedowierzająco po czym gwałtownie odwróciłam się do drzwi i wybiegłam.

Nie mogłam zauważyć Jonathana i Elizabeth którzy, idąc zapewne do jadalni z pokoju mojego brata, puścili błyskawicznie swoje ręce, gdyż pobiegłam w drugą stronę do jedynego miejsca które mogło mi teraz pomóc.


**Oczami Jonathana**

Kilkanaście minut wcześniej...


Ubrany już w spodnie od garnituru i białą koszule, stałem przez lustrem i oceniałem swój wygląd. Włosy, przeczesane już niejednokrotnie palcami, sterczały mi w cały świat co nadawało mi młodszego wyglądu...chyba. Bladoróżowe, pełne usta i wielkie zielone oczy odziedziczyłem po matce. Włosy, gładką, bladą skórę i resztę mam po ojcu. Czasami zastanawiam się jak by to było gdybym to ja odziedziczył urodę po Jocelyn, a Clary po Valentinie. Jak bym wyglądał z delikatnymi rysami twarzy zamiast ostrych, wystających kości policzkowych. I jak by to było gdybym to ja był...
Moje rozmyślania przerwało niepewnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na nie ze ściągniętymi brwiami. Kto to był? Clary waliła raz a mocno i wchodziła a rodzice pukali kilka razy i czekali aż im otworzę. Ten ktoś nie był z naszego domu. Zrobiłem kilka kroków i już znalazłem się przy drzwiach. Nacisnąłem klamkę i powoli je uchyliłem. To co...a raczej kogo tam ujrzałem sprawiło, że mnie zamurowało.

Prze mną stała dziewczyna. Miała piękne jasnobrązowe włosy sięgające połowy pleców, teraz z przodu przypiętymi wsuwkami, po jednej na każdej stronie. Niżej były piękne piwne oczy, które wyrażały miłość patrząc na mnie. A ostatnie co zobaczyłem to piękne, krwistoczerwone usta zbliżające się do moich. Złapałem dziewczynę w talii i obróciłem nią tak, że teraz przyciskałem ją do ściany, cały czas się całując.
Po omacku zamknąłem drzwi nogą. Obie ręce położyłem na jej pięknych kształtnych biodrach i zacząłem badać jej cudne ciało pod piękną czerwoną, obcisłą sukienką. Ona cała była piękna (co można chyba wywnioskować po moim opisie) i była osobą którą kocham najbardziej na świecie.

-John...-jęknęła pomiędzy pocałunkami-Jonathan...- w końcu oderwałem się od niej niechętnie i uśmiechnąłem się gdy objęła moją twarz swoimi delikatnymi dłońmi i przesunęła kciukiem po moich ustach.

-Elizabeth... tak tęskniłem, skarbie-i znowu ją pocałowałem, ale nie zachłannie, tak jak przed chwilą tylko delikatnie, z miłością którą nie dało ubrać się w słowa. Po chwili chciałem coś powiedzieć ale najpierw musiałem trzy razy odchrząknąć- Elise... nie to, że się nie cieszę ee.. że tu jesteś i ,że cie widzę ale... co tu robisz?-zapytałem spoglądając na jej elegancką sukienkę. Była czerwona z koronką na całej jej powierzchni co nadawało jej szyku i elegancji. Czarne szpilki dodawały jej parę centymetrów przez co nasze oczy były prawie na tym samym poziomie. Popatrzyła na mnie chwile w zamyśleniu po czym odpowiedziała.

-Twoi rodzice zaprosili naszą całą rodzinę na obiad bo "mają jakąś nowinę" ble, ble, ble...-powiedziała przewracając oczami-a gdy zapytałam o co chodzi to tylko głupio się uśmiechali. Jace też nic od nich nie wyciągnął. Ale kazali ubrać się ładnie i spakować dużo ciuchów, więc pewnie zostaniemy tu na dłużej...-wymruczała ostatnie słowa po czym znowu mnie pocałowała. Jej miękkie usta były dla mnie rozkoszą. Delikatnie przygryzłem jej dolną wargę a ona zamruczała z zadowoleniem. Nagle wziąłem ją na ręce i zaniosłem na moje łóżko. Przykryłem ją swoim ciałem i dalej się całowaliśmy. Pewnie sprawa potoczyła by się dalej (mimo że powinniśmy być już na kolacji) ale nagle usłyszeliśmy potężny huk dochodząc z dołu, chyba z jadalni. Poderwałem się natychmiast tak samo jak Elizabeth. Jako Nocni Łowcy byliśmy zwinni, szybcy i zawsze czujni. Nawet w takich sytuacjach jak ta, przed chwilą. Spojrzałem na nią i zrozumieliśmy się bez słów.

Podeszliśmy do mojego wielkiego lustra żeby poprawić nasz wygląd. Ja musiałem tylko założyć marynarkę i buty a Elise poprawiła sobie włosy i wygładziła sukienkę, którą jej podniosłem. Gdy oboje byliśmy gotowi, złapaliśmy się za ręce (z przyzwyczajenia, jakie zostało nam z wielu wielogodzinnych, tajnych spacerów) i skierowaliśmy się do jadalni.

***
Gdy dochodziliśmy już do wielkich drzwi zobaczyliśmy wybiegającą Clary z pomieszczenia do którego właśnie szliśmy. Natychmiast puściliśmy swoje ręce, ale i tak moja siostra tego nie widziała, ponieważ pobiegła w przeciwną stronę. Po tym jak zobaczyłem wyraz jej twarzy-czystą, wielką furię- domyśliłem się gdzie idzie.

Gdy tylko weszliśmy (już osobno, ale obok siebie) do jadalni, naszym oczom ukazał się dosyć dziwny obrazek. Wielkie krzesło leżało na podłodze (pewnie Clary je przewróciła), Jocelyn stała opok niego z wyciągniętą ręką, jakby chciała złapać swoją uciekającą córkę. Brat Elise, Jace, siedział jak gdyby nigdy nic, a mój ojciec wraz z państwem Herondale byli zszokowani tym co przed chwilą się tu wydarzyło.

-Chyba zjawiliśmy się nie w porę...-szepnęła Elizabeth a ja w duchu się z nią zgadzałem.




Witaam! Jak wam się podoba 2 rozdział? Opinie napisz w komentarzu :*
Zachęcam Was też do głosowania w mojej ankiecie (prawa kolumna na górze). Tam jest również zamieszczona informacja dotycząca rozdziałów.
Przepraszam też za jakiekolwiek błędy w pisowni :)
Miłego czytania, miśki :*


piątek, 18 marca 2016

Rozdział 1


Ratunek

12 lipca 2008r.

**Oczami Clary**

  Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi, wpuszczając wiele pomarańczowego światła do pokoju szesnastoletniej Nocnej Łowczyni. Efekt był piękny. Widać było jak w powietrzu tańczą malutkie drobinki kurzu, które od czasu do czasu poruszały się szybciej, smagane delikatnym, ciepłym wiaterkiem który wlatywał do pomieszczenia przez uchylone okno.
-Au! No przepraszam! Wybacz!-krzyczał chłopak. Jego białe włosy były potargane, zielone oczy iskrzyły się miłością i rozbawieniem a usta ułożyły się w szerokim uśmiechu. 

-Ja nigdy nie wybaczam-oznajmiłam poważnie, puszczając jego nadgarstki i wstając z gracją. Jonathan również błyskawicznie się podniósł i przeczesał palcami, i tak już skołtunione włosy.

-Oj, siostra i tak wiem że mnie kochasz-mówiąc to cały czas się uśmiechał. Aż zrobiło mi się niedobrze.

-Tak, tak wmawiaj sobie do woli-prychnęłam- Clarissa Adele Morgenstern nie wybacza ani nie kocha.

-Clary-wypowiedział zdrobnienie mojego imienia z taką czułością że od razu się skrzywiłam. Nie lubiłam przezwiska "Clary" bo wtedy odczuwałam jakby się zwracano do mnie jak do małego dziecka a nie do najlepszej Nocnej Łowczyni w historii. Przykładem tego, że nie jestem słabeuszem była sytuacja która wydarzyła się przed chwilą: powaliłam swojego dziewiętnastoletniego brata, który mówiąc szczerze, ma duże mięśnie i jest o wiele ode mnie wyższy. Nienawidziłam także uczuć. Szczególnie tych "dobrych" takich jak miłość, czułość i tak dalej. Dla mnie liczyły się tylko nienawiść, władza oraz siła. 

-Każdy potrafi kochać. Ty nie jesteś wyjątkiem.

-I znowu to samo-powiedziałam z rosnącą we mnie złością. Skierowałam palec wskazujący prawej ręki na mojego braciszka i dodałam- ty nic nie wiesz na mój temat, rozumiesz...-już miałam zrobić mu awanturę ale przerwał mi krzyk z dołu.

-Clarissa! Jonathan! Kolacja!-zawołała nasza matka-tylko ubierzcie się ładnie i zejdźcie na dół jak najszybciej!-westchnęłam. Kolejny wspólny posiłek... "cudnie".

-Zatem widzimy się za chwile, moja siostro, na wspólnej kolacji-Jonathan ukłonił się niczym dżentelmen a potem wybuchł śmiechem.

-Wynocha stąd-zirytowana podeszłam do drzwi, otworzyłam je na szerokość i jak lokaj wskazałam mu drzwi. Chłopak uśmiechną się na to i już miał wyjść gdy odwrócił się i zmierzwił mi włosy ręką. Uderzyłam w nią a on się cofną pośpiesznie i wyszedł. Zanim zatrzasnęłam drzwi zobaczyłam jak korpus Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Na Anioła! Jak można cały czas się śmiać i być w dobrym humorze i nawet nie zwymiotować?!

   Kręcąc głową podeszłam do szafy. Matka kazała nam się ubrać ładnie, co oznacza sukienkę, buty na obcasie i makijaż. Błe... Nienawidziłam się malować ani ładnie ubierać. Moim ulubionym strojem był Strój bojowy a idealnym makijażem pot zmieszany z krwią zabitego demona.

  Niechętnie wzięłam z szafy czarną, cekinową i bardzo obcisłą sukienkę, sięgającą do połowy ud, na delikatnych ramiączkach z rozcięciem do połowy pleców. Do tego zwykłe, czarne lakierowane szpilki i małe, również czarne, kolczyki-perełki. Mając już wszystko naszykowane, poszłam do łazienki i wzięłam szybki, zimny prysznic. Gdy tylko wyszłam z łazienki, już kompletnie ubrana, podeszłam do toaletki na której były kosmetyki. Pomyślałam przez chwilę, jak powinnam się umalować i w końcu zdecydowałam się na "normalny" makijaż, jak dla mnie czyli ciemnie obwódki wokół oczu, trochę szarego cienia na powieki i czarny tusz na rzęsy. Ostatnim elementem była, mocna krwistoczerwona szminka na usta.


  Odsunęłam się od lustra i oceniałam swój wygląd. Było dobrze, ale coś psuło efekt. A mianowicie moje rude, kręcone włosy które sięgały prawie do pasa. Postanowiłam ułożyć je w niskiego i bardzo grubego koka którego przebiłam dwoma ozdobnymi sztyletami. Zostawiłam kilka kosmków tak, by swobodnie opadały mi na prawy policzek.
Ogólny efekt był zniewalający. Makijaż idealnie podkreślał moje czarne oczy, bladą skórę i piegi na policzkach oraz nosie a sukienka dopasowała się do mojej drobnej figury.
 Nie jeden Nocny Łowca, Przyziemny czy Podziemny by się na mnie obejrzał, zaprosił na randkę lub po prostu usychał za mną z tęsknoty, wiedząc że ja nigdy nie będę jego.

  W końcu wzięłam czarną, małą kopertówkę i wyszłam z pokoju do jadalni.

***

  Posiadłość Morgensternów była chyba najokazalsza w Idrisie. Od zewnątrz była z jasnego piaskowca, ozdobiona ciemnymi, drewnianymi ramami okien i wielkimi drzwiami frontowymi w tym samym kolorze do których prowadziły kilkostopniowe schodki. Od wewnątrz była równie królewska. Podłoga w korytarzach na każdym piętrze (a są trzy piętra) była zrobiona z granatowego kamienia poprzecinanego białymi żyłkami. Ściany (we wszystkich korytarzach) były pomalowane na kremowy kolor ale zdobiły je malunki Jocelyn, która tak się składało miała wielki talent malarski. Ja też go posiadam, ale nie robię z niego pożytku. No chyba, że moim  pędzlem jest seraficki nóż a farbą krew.

  Ale wracając do posiadłości. Na parterze znajdowały się: wielka jadalnia, ogromny salon i jeszcze większa kuchnia. Wszystko było nowoczesne, co nie jest często spotykane w świecie Nocnych Łowców. W salonie znajdowały się urządzenia Przyziemnych jakich jak wielki, płaski telewizor, wieża stereo i cztery laptopy, dla każdego po jednym. Kuchnia, wyposażona w najróżniejsze miksery, blendery, dwie lodówki i inne nowości, miała wiele granitowych blatów, na których pracowała dziesięcioosobowa brygada kucharska. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie dla mnie, mojego brata i moich rodziców, kilka gościnnych pokoi i wielka biblioteka. A na ostatnim piętrze i poddaszu była przeogromna sala treningowa wraz, z równie wielkim, składzikiem na broń i tego typu rzeczy. Całość robiła wrażenie i to na wszystkich... oprócz mnie.

 A teraz szłam przez korytarz, moje obcasy niosły echo wśród pustego piętra. Pewnie już wszyscy zeszli na dół. Schodząc po schodach, nagle usłyszałam jakieś głosy. Rozpoznałam śmiech mojej matki, odpowiedź ojca oraz... jakieś dwa nowe. Zaczęłam przysłuchiwać się jeszcze bardziej, cały czas idąc, kiedy źle stanęłam i złamałam obcas. Upadłam na podłogę... poprawka-prawie upadłam na podłogę, ale tak się nie stało bo ktoś mnie złapał. Spadając, zamknęłam oczy, więc teraz natychmiast je otworzyłam. A moim niechcianym "bohaterem" okazał się...

-Witam spadającą królewnę-uśmiechną się, wciąż trzymając mnie na rękach, największy dupek, jakiego miałam nieszczęście poznać. Jace Herondale.