Ratunek
12 lipca 2008r.
**Oczami Clary**
Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi, wpuszczając wiele pomarańczowego
światła do pokoju szesnastoletniej Nocnej Łowczyni. Efekt był piękny. Widać było jak w powietrzu tańczą malutkie drobinki kurzu, które od czasu do czasu poruszały się szybciej, smagane delikatnym, ciepłym wiaterkiem który wlatywał do pomieszczenia przez uchylone okno.
-Au!
No przepraszam! Wybacz!-krzyczał chłopak. Jego białe włosy były
potargane, zielone oczy iskrzyły się miłością i rozbawieniem a usta
ułożyły się w szerokim uśmiechu.
-Ja
nigdy nie wybaczam-oznajmiłam poważnie, puszczając jego nadgarstki i
wstając z gracją. Jonathan również błyskawicznie się podniósł i przeczesał
palcami, i tak już skołtunione włosy.
-Oj, siostra i tak wiem że mnie kochasz-mówiąc to cały czas się uśmiechał. Aż zrobiło mi się niedobrze.
-Tak, tak wmawiaj sobie do woli-prychnęłam- Clarissa Adele Morgenstern nie wybacza ani nie kocha.
-Clary-wypowiedział
zdrobnienie mojego imienia z taką czułością że od razu się skrzywiłam.
Nie lubiłam przezwiska "Clary" bo wtedy odczuwałam jakby się zwracano do mnie
jak do małego dziecka a nie do najlepszej Nocnej Łowczyni w historii.
Przykładem tego, że nie jestem słabeuszem była sytuacja która wydarzyła się przed chwilą: powaliłam
swojego dziewiętnastoletniego brata, który mówiąc szczerze, ma duże
mięśnie i jest o wiele ode mnie wyższy. Nienawidziłam także uczuć.
Szczególnie tych "dobrych" takich jak miłość, czułość i tak dalej. Dla
mnie liczyły się tylko nienawiść, władza oraz siła.
-Każdy potrafi kochać. Ty nie jesteś wyjątkiem.
-I
znowu to samo-powiedziałam z rosnącą we mnie złością. Skierowałam palec
wskazujący prawej ręki na mojego braciszka i dodałam- ty nic nie wiesz
na mój temat, rozumiesz...-już miałam zrobić mu awanturę ale przerwał mi
krzyk z dołu.
-Clarissa! Jonathan! Kolacja!-zawołała nasza matka-tylko ubierzcie się ładnie i zejdźcie na dół jak najszybciej!-westchnęłam. Kolejny wspólny posiłek... "cudnie".
-Zatem widzimy się za chwile, moja siostro, na wspólnej kolacji-Jonathan ukłonił się niczym dżentelmen a potem wybuchł śmiechem.
-Wynocha stąd-zirytowana podeszłam do drzwi, otworzyłam je na szerokość i jak lokaj wskazałam mu drzwi. Chłopak uśmiechną się na to i już miał wyjść gdy odwrócił się i zmierzwił mi włosy ręką. Uderzyłam w nią a on się cofną pośpiesznie i wyszedł. Zanim zatrzasnęłam drzwi zobaczyłam jak korpus Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Na Anioła! Jak można cały czas się śmiać i być w dobrym humorze i nawet nie zwymiotować?!
Kręcąc głową podeszłam do szafy. Matka kazała nam się ubrać ładnie, co oznacza sukienkę, buty na obcasie i makijaż. Błe... Nienawidziłam się malować ani ładnie ubierać. Moim ulubionym strojem był Strój bojowy a idealnym makijażem pot zmieszany z krwią zabitego demona.
Niechętnie wzięłam z szafy czarną, cekinową ibardzo
obcisłą sukienkę, sięgającą do połowy ud, na delikatnych ramiączkach z
rozcięciem do połowy pleców. Do tego zwykłe, czarne lakierowane szpilki i
małe, również czarne, kolczyki-perełki. Mając już wszystko
naszykowane, poszłam do łazienki i wzięłam szybki, zimny prysznic. Gdy
tylko wyszłam z łazienki, już kompletnie ubrana, podeszłam do toaletki
na której były kosmetyki. Pomyślałam przez chwilę, jak powinnam się
umalować i w końcu zdecydowałam się na "normalny" makijaż, jak dla mnie
czyli ciemnie obwódki wokół oczu, trochę szarego cienia na powieki i
czarny tusz na rzęsy. Ostatnim elementem była, mocna krwistoczerwona
szminka na usta.
Odsunęłam się od lustra i oceniałam swój wygląd. Było dobrze, ale coś psuło efekt. A mianowicie moje rude, kręcone włosy które sięgały prawie do pasa. Postanowiłam ułożyć je w niskiego i bardzo grubego koka którego przebiłam dwoma ozdobnymi sztyletami. Zostawiłam kilka kosmków tak, by swobodnie opadały mi na prawy policzek.
Ogólny efekt był zniewalający. Makijaż idealnie podkreślał moje czarne oczy, bladą skórę i piegi na policzkach oraz nosie a sukienka dopasowała się do mojej drobnej figury.
Nie jeden Nocny Łowca, Przyziemny czy Podziemny by się na mnie obejrzał, zaprosił na randkę lub po prostu usychał za mną z tęsknoty, wiedząc że ja nigdy nie będę jego.
W końcu wzięłam czarną, małą kopertówkę i wyszłam z pokoju do jadalni.
Posiadłość Morgensternów była chyba najokazalsza w Idrisie. Od zewnątrz była z jasnego piaskowca, ozdobiona ciemnymi, drewnianymi ramami okien i wielkimi drzwiami frontowymi w tym samym kolorze do których prowadziły kilkostopniowe schodki. Od wewnątrz była równie królewska. Podłoga w korytarzach na każdym piętrze (a są trzy piętra) była zrobiona z granatowego kamienia poprzecinanego białymi żyłkami. Ściany (we wszystkich korytarzach) były pomalowane na kremowy kolor ale zdobiły je malunki Jocelyn, która tak się składało miała wielki talent malarski. Ja też go posiadam, ale nie robię z niego pożytku. No chyba, że moim pędzlem jest seraficki nóż a farbą krew.
Ale wracając do posiadłości. Na parterze znajdowały się: wielka jadalnia, ogromny salon i jeszcze większa kuchnia. Wszystko było nowoczesne, co nie jest często spotykane w świecie Nocnych Łowców. W salonie znajdowały się urządzenia Przyziemnych jakich jak wielki, płaski telewizor, wieża stereo i cztery laptopy, dla każdego po jednym. Kuchnia, wyposażona w najróżniejsze miksery, blendery, dwie lodówki i inne nowości, miała wiele granitowych blatów, na których pracowała dziesięcioosobowa brygada kucharska. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie dla mnie, mojego brata i moich rodziców, kilka gościnnych pokoi i wielka biblioteka. A na ostatnim piętrze i poddaszu była przeogromna sala treningowa wraz, z równie wielkim, składzikiem na broń i tego typu rzeczy. Całość robiła wrażenie i to na wszystkich... oprócz mnie.
A teraz szłam przez korytarz, moje obcasy niosły echo wśród pustego piętra. Pewnie już wszyscy zeszli na dół. Schodząc po schodach, nagle usłyszałam jakieś głosy. Rozpoznałam śmiech mojej matki, odpowiedź ojca oraz... jakieś dwa nowe. Zaczęłam przysłuchiwać się jeszcze bardziej, cały czas idąc, kiedy źle stanęłam i złamałam obcas. Upadłam na podłogę... poprawka-prawie upadłam na podłogę, ale tak się nie stało bo ktoś mnie złapał. Spadając, zamknęłam oczy, więc teraz natychmiast je otworzyłam. A moim niechcianym "bohaterem" okazał się...
-Witam spadającą królewnę-uśmiechną się, wciąż trzymając mnie na rękach, największy dupek, jakiego miałam nieszczęście poznać. Jace Herondale.
-Clarissa! Jonathan! Kolacja!-zawołała nasza matka-tylko ubierzcie się ładnie i zejdźcie na dół jak najszybciej!-westchnęłam. Kolejny wspólny posiłek... "cudnie".
-Zatem widzimy się za chwile, moja siostro, na wspólnej kolacji-Jonathan ukłonił się niczym dżentelmen a potem wybuchł śmiechem.
-Wynocha stąd-zirytowana podeszłam do drzwi, otworzyłam je na szerokość i jak lokaj wskazałam mu drzwi. Chłopak uśmiechną się na to i już miał wyjść gdy odwrócił się i zmierzwił mi włosy ręką. Uderzyłam w nią a on się cofną pośpiesznie i wyszedł. Zanim zatrzasnęłam drzwi zobaczyłam jak korpus Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Na Anioła! Jak można cały czas się śmiać i być w dobrym humorze i nawet nie zwymiotować?!
Kręcąc głową podeszłam do szafy. Matka kazała nam się ubrać ładnie, co oznacza sukienkę, buty na obcasie i makijaż. Błe... Nienawidziłam się malować ani ładnie ubierać. Moim ulubionym strojem był Strój bojowy a idealnym makijażem pot zmieszany z krwią zabitego demona.
Niechętnie wzięłam z szafy czarną, cekinową i
Odsunęłam się od lustra i oceniałam swój wygląd. Było dobrze, ale coś psuło efekt. A mianowicie moje rude, kręcone włosy które sięgały prawie do pasa. Postanowiłam ułożyć je w niskiego i bardzo grubego koka którego przebiłam dwoma ozdobnymi sztyletami. Zostawiłam kilka kosmków tak, by swobodnie opadały mi na prawy policzek.
Ogólny efekt był zniewalający. Makijaż idealnie podkreślał moje czarne oczy, bladą skórę i piegi na policzkach oraz nosie a sukienka dopasowała się do mojej drobnej figury.
Nie jeden Nocny Łowca, Przyziemny czy Podziemny by się na mnie obejrzał, zaprosił na randkę lub po prostu usychał za mną z tęsknoty, wiedząc że ja nigdy nie będę jego.
W końcu wzięłam czarną, małą kopertówkę i wyszłam z pokoju do jadalni.
***
Posiadłość Morgensternów była chyba najokazalsza w Idrisie. Od zewnątrz była z jasnego piaskowca, ozdobiona ciemnymi, drewnianymi ramami okien i wielkimi drzwiami frontowymi w tym samym kolorze do których prowadziły kilkostopniowe schodki. Od wewnątrz była równie królewska. Podłoga w korytarzach na każdym piętrze (a są trzy piętra) była zrobiona z granatowego kamienia poprzecinanego białymi żyłkami. Ściany (we wszystkich korytarzach) były pomalowane na kremowy kolor ale zdobiły je malunki Jocelyn, która tak się składało miała wielki talent malarski. Ja też go posiadam, ale nie robię z niego pożytku. No chyba, że moim pędzlem jest seraficki nóż a farbą krew.
Ale wracając do posiadłości. Na parterze znajdowały się: wielka jadalnia, ogromny salon i jeszcze większa kuchnia. Wszystko było nowoczesne, co nie jest często spotykane w świecie Nocnych Łowców. W salonie znajdowały się urządzenia Przyziemnych jakich jak wielki, płaski telewizor, wieża stereo i cztery laptopy, dla każdego po jednym. Kuchnia, wyposażona w najróżniejsze miksery, blendery, dwie lodówki i inne nowości, miała wiele granitowych blatów, na których pracowała dziesięcioosobowa brygada kucharska. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie dla mnie, mojego brata i moich rodziców, kilka gościnnych pokoi i wielka biblioteka. A na ostatnim piętrze i poddaszu była przeogromna sala treningowa wraz, z równie wielkim, składzikiem na broń i tego typu rzeczy. Całość robiła wrażenie i to na wszystkich... oprócz mnie.
A teraz szłam przez korytarz, moje obcasy niosły echo wśród pustego piętra. Pewnie już wszyscy zeszli na dół. Schodząc po schodach, nagle usłyszałam jakieś głosy. Rozpoznałam śmiech mojej matki, odpowiedź ojca oraz... jakieś dwa nowe. Zaczęłam przysłuchiwać się jeszcze bardziej, cały czas idąc, kiedy źle stanęłam i złamałam obcas. Upadłam na podłogę... poprawka-prawie upadłam na podłogę, ale tak się nie stało bo ktoś mnie złapał. Spadając, zamknęłam oczy, więc teraz natychmiast je otworzyłam. A moim niechcianym "bohaterem" okazał się...
-Witam spadającą królewnę-uśmiechną się, wciąż trzymając mnie na rękach, największy dupek, jakiego miałam nieszczęście poznać. Jace Herondale.
Już i się podoba!
OdpowiedzUsuńCekam na next!
OMG! C U D O !
OdpowiedzUsuńJace'owi chyba nie udał się podryw na "spadającą królewnę"... a szkoda...hah.
Czekam na następny!
3razy tak!! Bezduszna clary ma zmięknąć! I więcej Jace'a w ogóle WIĘCEJ WIĘCEJ !! Będę czytać ❤
OdpowiedzUsuńSuper, super, super. Podoba mi się i to bardzo. Te rozdział jest boski. Czekam na nekst. Życzę weny.
OdpowiedzUsuń