Wybuch złości
**Oczami Clary**
-Co?-powtórzyłam gdy przestałam już kaszleć. Z niedowierzaniem spojrzałam na ojca a potem na matkę. Jocelyn wzięła moją dłoń w swoje i zaczęła ją uspokajająco głaskać. To nic nie dało.
-Dlaczego wyjeżdżamy?-zapytała Elise. Moi rodzice znowu na siebie spojrzeli. O co im, cholera, chodzi? Odezwał się jednak, łagodnym głosem, Stephen.
-Ponieważ chcemy byście uczyli się walczyć w terenie, jakim jest miasto. Po za tym, Jonathan ma już 19 lat i Clave przydzieliło go do tego Instytutu. Będzie się tam uczył zażądania, a potem zostanie przeniesiony do Londynu. Tam obejmie stanowisko szefa Instytutu.- widać było ze Jonathan jest rozdarty. Z jednej strony nadawał się na szefa i chciał nim być. Ale z drugiej musiałby nas zostawić... zostawić Elizabeth, a to dla niego potężny cios.Spojrzałam na niego. Tak jak myślałam, patrzył, z lekko rozchylonymi ustami, na dziewczynę. Ona na niego.
-Cieszysz się, synu?-zapytał go nasz ojciec. Chłopak jeszcze chwile siedział zdezorientowany a potem, by wrócić do rzeczywistości, potrząsną głową.
-Ja... to znaczy...-jąkał się, przełykając ślinę-Tak. Tak, oczywiście że się ciesze-powiedział weselszym tonem z delikatnym uśmiechem. Ale ja wiedziałam że jest sztuczny. Najwyraźniej Celine chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej syn, jak zwykle obojętny na wszystko.
-A kiedy wyjeżdżamy?-właśnie. Dobre pytanie. Chwila ciszy.
-Dzisiaj w nocy- Mimo, że Jocelyn wyszeptała te trzy słowa, było ją słychać doskonale. Jonathan, Elizabeth, Jace i ja siedzieliśmy nieruchomo. Valentine widząc że nie wiemy co robić, podniósł się powoli, opierając dłonie o blat stołu i oznajmił donośnym głosem.
-Idźcie się spakować. Wyruszamy o północy.
Nagle, nie wiem dlaczego, zaczęłam cała gotować się w środku. Jak oni mogli zadecydować o moim życiu, bez mojej zgody?! Otworzyłam gwałtownie oczy i złapałam najbliżej mnie, leżącą rzecz. Był to wazon, który dostałam od matki na szóste urodziny. Sama go pomalowała w piękne, czerwone róże. Patrząc na niego jeszcze bardziej się wściekłam. Cisnęłam nim, z taką siłą, w przeciwną ścianę, że kiedy porcelana zetknęła się z powierzchnią przeszkody, rozbiła się na miliony kawałeczków. Wzięłam kolejne rzeczy i z nimi stało się to samo, co z wazonem.
W końcu, po dziesięciu minutach furii, jaka we mnie była, ruszyłam, dysząc, w stronę łóżka. Strzepnęłam odłamki, jakie były na kołdrze i rzuciłam się na nią. Wbiłam twarz w poduszkę, i zanim się zorientowałam zasnęłam.
-Tato, dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej o wyjeździe? O Instytucie i Londynie?
-Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę...
-Która chyba nie spodobała się Clary, prawda? -przerwałem mu.
-Owszem nie spodobała się jej ta wiadomość-przyznał ojciec z bólem w głosie. Zrobiło mi się go szkoda. Jego i matki. Kochali Clarissę, troszczyli się o nią, uczyli jak walczyć, żyć ale przede wszystkim jak kochać... niestety, bez skutku. A starają się tak bardzo, by wynagrodzić i choćby delikatnie odratować jej stracone życie.
-Nie powiedziałem ci od razu, bo cały czas starałem się wybić ten pomysł z głowy Konsula, ale niestety nie udało mi się...
-Clary? Chodzi ci o Clary?-domyśliłem się.
-Tak. Nie chciałem by została bez ochrony. Już będzie z dala od nas a ty po dwóch miesiącach masz wyjechać...
-Obiecuje że przez cały czas będę miał na nią oko-zapewniłem. Valentine popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym poklepał mnie po policzku, z czułością i powiedział:
-Mój syn.
-Yyy... rodzice karzą nam się śpieszyć-spojrzał mi w oczy. Widać było że nie wie o co chodzi. Cholera.- Too... ja was...emm zostawię samych- i wyszedł, ale zanim znikną w ciemnościach, jakie panowały na korytarzu, zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się ironiczny uśmiech. Przeniosłam wzrok na człowieka leżącego pode mną.
-Clary-zaczął Jace szeptem, odgarniając moje włosy za ucho-ja...-poderwałam się natychmiast na równe nogi. On zrobił to samo, tylko ociągał się niemiłosiernie.- Clary, posłuchaj...
-Nie nazywaj mnie tak!-wrzasnęłam i sięgnęłam po leżący na stoliku sztylet. Bez celowana, wypuściłam go w jego stronę. Chybiłam o centymetr.
-Clary, przestań!-krzyknął. Ja nie tylko przestałam, ale wzięłam kolejną broń i zaczęłam w niego ciskać. Przedostatni sztylet trafił w podłogę, tuż przy jego bucie.-Ej, śliczna, przestań!
-NIE!-już brałam zamach; już celowałam w jego głowę gdy nagle drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem to nie był mój brat, tylko ojciec.
-Co tu się dzieje?!
Hej! Od razu chciałam was BAAAARDZO przeprosić za tak późne dodanie tego rozdziału. Najpierw święta potem jeszcze coś i tak wyszło... Nawet Wam życzeń świątecznych nie złożyłam... Mam nadzieję że mi wybaczycie :/
A jak rozdział? Taki chyba dłuższy ale jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał to, przepraszam jeszcze raz, ale pisałam go naprawdę na szybko :/
P.S. Kto ma już "Panią Noc"? Ja tak! Przyszła mi dopiero dzisiaj, więc przeczytałam tylko prolog i kawałek rozdziału pierwszego ale już jestem zachwycona! A wy?
-Dlaczego wyjeżdżamy?-zapytała Elise. Moi rodzice znowu na siebie spojrzeli. O co im, cholera, chodzi? Odezwał się jednak, łagodnym głosem, Stephen.
-Ponieważ chcemy byście uczyli się walczyć w terenie, jakim jest miasto. Po za tym, Jonathan ma już 19 lat i Clave przydzieliło go do tego Instytutu. Będzie się tam uczył zażądania, a potem zostanie przeniesiony do Londynu. Tam obejmie stanowisko szefa Instytutu.- widać było ze Jonathan jest rozdarty. Z jednej strony nadawał się na szefa i chciał nim być. Ale z drugiej musiałby nas zostawić... zostawić Elizabeth, a to dla niego potężny cios.Spojrzałam na niego. Tak jak myślałam, patrzył, z lekko rozchylonymi ustami, na dziewczynę. Ona na niego.
-Cieszysz się, synu?-zapytał go nasz ojciec. Chłopak jeszcze chwile siedział zdezorientowany a potem, by wrócić do rzeczywistości, potrząsną głową.
-Ja... to znaczy...-jąkał się, przełykając ślinę-Tak. Tak, oczywiście że się ciesze-powiedział weselszym tonem z delikatnym uśmiechem. Ale ja wiedziałam że jest sztuczny. Najwyraźniej Celine chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej syn, jak zwykle obojętny na wszystko.
-A kiedy wyjeżdżamy?-właśnie. Dobre pytanie. Chwila ciszy.
-Dzisiaj w nocy- Mimo, że Jocelyn wyszeptała te trzy słowa, było ją słychać doskonale. Jonathan, Elizabeth, Jace i ja siedzieliśmy nieruchomo. Valentine widząc że nie wiemy co robić, podniósł się powoli, opierając dłonie o blat stołu i oznajmił donośnym głosem.
-Idźcie się spakować. Wyruszamy o północy.
***
Wpadłam do swojego pokoju jak burza, oparłam się plecami o drzwi i zamknęłam oczy. Wyjeżdżam. To słowo cały czas tkwiło w mojej głowie. Wyjeżdżam. Naprawdę wyjeżdżam.
Nie mogłam w to uwierzyć. Całe życie siedzenia w domu, nie widząc innego żywego ducha, prócz rodziny, służących i przyjaciół rodziców, takich jak Herondale`owie idą w zapomnienie, bo oto mam wyjechać. Z dala od matki, ojca, swojego pokoju i sali treningowej. Takie życie znałam i do takiego się przyzwyczaiłam. A teraz to wszystko miało się zmienić.
Powinnam się cieszyć być opanowana. Jadę do nowych ludzi, Nocnych Łowców. Będę poza Alicante. Poza Idrisem. Nowe otoczenie. Nie mogli poznać o mnie prawdy. Przynajmniej na początku.
Nagle, nie wiem dlaczego, zaczęłam cała gotować się w środku. Jak oni mogli zadecydować o moim życiu, bez mojej zgody?! Otworzyłam gwałtownie oczy i złapałam najbliżej mnie, leżącą rzecz. Był to wazon, który dostałam od matki na szóste urodziny. Sama go pomalowała w piękne, czerwone róże. Patrząc na niego jeszcze bardziej się wściekłam. Cisnęłam nim, z taką siłą, w przeciwną ścianę, że kiedy porcelana zetknęła się z powierzchnią przeszkody, rozbiła się na miliony kawałeczków. Wzięłam kolejne rzeczy i z nimi stało się to samo, co z wazonem.
W końcu, po dziesięciu minutach furii, jaka we mnie była, ruszyłam, dysząc, w stronę łóżka. Strzepnęłam odłamki, jakie były na kołdrze i rzuciłam się na nią. Wbiłam twarz w poduszkę, i zanim się zorientowałam zasnęłam.
***
**Oczami Jonathana**
-Jonathanie, nie zadręczaj się tak tym. To zaszczyt, że zaproponowali ci tą posadę-pocieszała mnie Elizabeth. Może, gdyby w jej głosie nie było ani smutku, ani zrezygnowania, uwierzył bym jej.
-Elise, nie rozumiesz co to znacz?-zapytałem błagalnie, by zrozumiała.
-Rozumiem. I to więcej niż ci się wydaje-podskoczyłem i spojrzałem na nią przerażony. To ona wie?!
- Co... co rozumiesz, skarbie?-zapytałem ostrożnie.
-Nie chcesz mnie opuszczać, to zrozumiałe. Bo ja ciebie też nie chce stracić-wyszeptała. Ja w duchu dziękowałem Razjelowi, że jednak nie wie. Poczułem jak delikatnie bierze mnie pod brodę i zwraca moją twarz ku jej twarzy. Jak powoli przybliża swoje usta do moich ust. Jak patrzy mi w oczy swoimi oczami. I jak całuje mnie delikatnie. Nagle jej zapragnąłem. Nie chciałem się hamować. Kochałem ją i nie chciałem jej stracić. Wiem, że będziemy mieszkać pod jednym dachem, ale wątpię żebym miał czas dla Elizabeth. Dowiedziałem sie tego z rozmowy z moim ojcem, gdy odeszliśmy od stołu.
-Co będę tam robił?-zapytałem prosto z mostu. Valentine uniósł brwi, milczał przez chwile po czym powiedział.
-Maryse i Robert będą cię uczyć jak zarządzać Instytutem.
-To wiem, ale co dokładnie?-musiałem wiedzieć.
-Prawdopodobnie chodził za nimi i słuchał ich gdy będą ci wyjaśniali gdzie, co i jak.
-Czyli będę miał mało czasu dla siebie, mam racje?-troszeczkę zrezygnowany, zacząłem się odwracać by odejść jednak ojciec ze mną nie skończył rozmawiać.
-O co chodzi Jonathanie?-gdy zamknąłem oczy, mogłem sobie wyobrazić wyraz jego twarz. Gościła na niej troska. Delikatne zmarszczki na czole, w okół oczu i ust napięły się i były bardziej widoczne. Stanąwszy przed nim twarzą w twarz spojrzałem mu w twarz. Byłem mniej-więcej tego samego wzrostu więc nasze oczy były na jednym poziomie.
-O nic-odpowiedziałem. Niestety chyba mi nie uwierzył.-Ja...
-Tak?
-Co będę tam robił?-zapytałem prosto z mostu. Valentine uniósł brwi, milczał przez chwile po czym powiedział.
-Maryse i Robert będą cię uczyć jak zarządzać Instytutem.
-To wiem, ale co dokładnie?-musiałem wiedzieć.
-Prawdopodobnie chodził za nimi i słuchał ich gdy będą ci wyjaśniali gdzie, co i jak.
-Czyli będę miał mało czasu dla siebie, mam racje?-troszeczkę zrezygnowany, zacząłem się odwracać by odejść jednak ojciec ze mną nie skończył rozmawiać.
-O co chodzi Jonathanie?-gdy zamknąłem oczy, mogłem sobie wyobrazić wyraz jego twarz. Gościła na niej troska. Delikatne zmarszczki na czole, w okół oczu i ust napięły się i były bardziej widoczne. Stanąwszy przed nim twarzą w twarz spojrzałem mu w twarz. Byłem mniej-więcej tego samego wzrostu więc nasze oczy były na jednym poziomie.
-O nic-odpowiedziałem. Niestety chyba mi nie uwierzył.-Ja...
-Tak?
-Tato, dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej o wyjeździe? O Instytucie i Londynie?
-Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę...
-Która chyba nie spodobała się Clary, prawda? -przerwałem mu.
-Owszem nie spodobała się jej ta wiadomość-przyznał ojciec z bólem w głosie. Zrobiło mi się go szkoda. Jego i matki. Kochali Clarissę, troszczyli się o nią, uczyli jak walczyć, żyć ale przede wszystkim jak kochać... niestety, bez skutku. A starają się tak bardzo, by wynagrodzić i choćby delikatnie odratować jej stracone życie.
-Nie powiedziałem ci od razu, bo cały czas starałem się wybić ten pomysł z głowy Konsula, ale niestety nie udało mi się...
-Clary? Chodzi ci o Clary?-domyśliłem się.
-Tak. Nie chciałem by została bez ochrony. Już będzie z dala od nas a ty po dwóch miesiącach masz wyjechać...
-Obiecuje że przez cały czas będę miał na nią oko-zapewniłem. Valentine popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym poklepał mnie po policzku, z czułością i powiedział:
-Mój syn.
Teraz, wiedząc co mnie czeka, przyciągnąłem bliżej siebie Elizabeth, tak by bez problemu wziąć ją na kolana. Jej sukienka podjechała aż do końca ud, tak że było jej widać bieliznę. Zaczęła się poprawiać ale unieruchomiłem jej dłonie w żelaznym uścisku swoich i przyszpiliłem je do swojego boku.
-Nie chcesz?-zapytałem cichutko. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem delikatny pocałunek. Ona delikatnie jęknęła.
-Chcę, ale nie sądzisz że to nie czas i miejsce na to? Jest dwudziesta pierwsza, więc mamy trzy godziny na spakowanie się.
-Spokojnie, damy radę. Ja nie potrzebuje dużo, więc będę miał czas by ci pomóc...
-No nie wiem, myślę...-nie dałem jej dokończyć bo przeniosłem swoje usta na jej i zamknąłem je długim, namiętnym pocałunkiem. Nie odezwała się ale kiwnęła głową. Uśmiechając się, rzuciłem ją na łóżko.
-Nie chcesz?-zapytałem cichutko. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem delikatny pocałunek. Ona delikatnie jęknęła.
-Chcę, ale nie sądzisz że to nie czas i miejsce na to? Jest dwudziesta pierwsza, więc mamy trzy godziny na spakowanie się.
-Spokojnie, damy radę. Ja nie potrzebuje dużo, więc będę miał czas by ci pomóc...
-No nie wiem, myślę...-nie dałem jej dokończyć bo przeniosłem swoje usta na jej i zamknąłem je długim, namiętnym pocałunkiem. Nie odezwała się ale kiwnęła głową. Uśmiechając się, rzuciłem ją na łóżko.
***
**Oczami Clary**
Powoli sen uwalniał mnie ze swoich sideł. Przekręciłam się na plecy i powoli próbowałam otworzyć oczy. Niestety, nadal były za ciężkie. Odczekałam jeszcze chwile i ponowiłam próbę. Tym razem się udało i już miałam się podnosić gdy nagle coś poczułam. Ciepło ciała innego człowieka który był w moim pokoju. Całkowicie już rozbudzona usiadłam gwałtownie na łóżku. Na początku mój mózg nie zarejestrował Jace`a który siedział na fotelu, tuż przy moim łóżku.
-Co ty tu robisz?!
-Nie denerwuj się, kwiatuszku. Tylko ci pomogłem więc powinnaś być mi wdzięczna-nie rozumiałam jego słów. Zmierzyłam go tylko nienawistnym spojrzeniem i rozejrzałam się po pokoju i dopiero zrozumiałam za co mam być wdzięczna blondynowi. Zasnęłam, zostawiając cały pokój w bałaganie a obudziłam się w czyściutkim, schludnym pomieszczeniu. Nawet wazon który poszedł na pierwszy ogień, stał na serwetce tam gdzie jego miejsce. Zupełnie nie było śladu po moim ataku.
-Co do...-zaczęłam ale przerwał mi Jace.
-Język, Morgenstern.
-Panuje nad językiem ale ty widocznie nie panujesz nad łapami. Co ty tu robisz, Jace.-wycedziłam te słowa oczekując szybkiej odpowiedzi i jeszcze szybszego wyjścia Herondale`a. Oczywiście nie zapowiadało się na to...
-Twoi rodzice wysłali mnie do ciebie by zobaczyć czy jesteś już gotowa. Chcą wyjechać najszybciej jak tylko można. Więc przyszedłem, zapukałem ale nikt mi nie otworzył...
-Więc postanowiłeś zabawić się w sprzątaczkę i posprzątać mi cały pokój-dokończyłam z nienawiścią.
-Owszem. Ale musisz dodać że byłem niezwykle przystojną pokojówką-z szelmowskim uśmieszkiem i uwodzicielskim tonem podkreślał tylko to, że jest jeszcze większym debilem na jakiego wygląda.
-Och zamknij się-warknęłam i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy by wziąć ubrania i się przebrać ale gdy tylko otworzyłam drzwiczki od mebla zobaczyłam... puste półki i wieszaki. Gdzie, do cholery, są moje ubrania?!
-W walizce. Pod drzwiami.-usłyszałam głos Jace`a. Obróciłam się błyskawicznie w stronę wyjścia. Rzeczywiście, stała tam moja duża, czarna walizka a obok, do kompletu, dwie średnie torby-nie wiedziałem co byś chciała wziąć więc spakowałem wszystko. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Ty... ty mnie spakowałeś?!-jeśli to zrobił (A NA PEWNO) to MUSIAŁ...
-Wiem o co ci chodzi. Tak, widziałem to. I szczerze powiedziawszy to masz bardzo dobry gust. Ta seksowna koronka, ta aksamitna satyna...-wymieniał powoli, a we mnie aż krew wrzała. Zacisnęłam dłonie w pięści i przycisnęłam je do boków, a chłopak ciągną dalej-... ale wiesz co było najlepsze? Te cieniutkie, prawie nieistniejące...- i nie dokończył, bo wściekłość wzięła nade mną górę. Rzuciłam się na niego z taką siłą że przewróciliśmy się razem z fotelem na podłogę (chyba zaskoczyłam tego blondasa, bo muszę przyznać, refleks ma niezły).
I nagle zdałam sobie sprawę że nasze twarze dzielą dosłownie milimetry. Po raz drugi tego dnia mogłam zobaczyć malutkie, brązowe plamki na jego złotych tęczówkach. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a ja zauważyłam że jego lewy kieł jest wyszczerbiony. Już otwierał usta by coś powiedzieć ale przerwały mu otwierające się drzwi. Za nimi stał Jonathan. Gdy nas zobaczył, stanął jak wryty.
-Ty... ty mnie spakowałeś?!-jeśli to zrobił (A NA PEWNO) to MUSIAŁ...
-Wiem o co ci chodzi. Tak, widziałem to. I szczerze powiedziawszy to masz bardzo dobry gust. Ta seksowna koronka, ta aksamitna satyna...-wymieniał powoli, a we mnie aż krew wrzała. Zacisnęłam dłonie w pięści i przycisnęłam je do boków, a chłopak ciągną dalej-... ale wiesz co było najlepsze? Te cieniutkie, prawie nieistniejące...- i nie dokończył, bo wściekłość wzięła nade mną górę. Rzuciłam się na niego z taką siłą że przewróciliśmy się razem z fotelem na podłogę (chyba zaskoczyłam tego blondasa, bo muszę przyznać, refleks ma niezły).
I nagle zdałam sobie sprawę że nasze twarze dzielą dosłownie milimetry. Po raz drugi tego dnia mogłam zobaczyć malutkie, brązowe plamki na jego złotych tęczówkach. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a ja zauważyłam że jego lewy kieł jest wyszczerbiony. Już otwierał usta by coś powiedzieć ale przerwały mu otwierające się drzwi. Za nimi stał Jonathan. Gdy nas zobaczył, stanął jak wryty.
-Yyy... rodzice karzą nam się śpieszyć-spojrzał mi w oczy. Widać było że nie wie o co chodzi. Cholera.- Too... ja was...emm zostawię samych- i wyszedł, ale zanim znikną w ciemnościach, jakie panowały na korytarzu, zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się ironiczny uśmiech. Przeniosłam wzrok na człowieka leżącego pode mną.
-Clary-zaczął Jace szeptem, odgarniając moje włosy za ucho-ja...-poderwałam się natychmiast na równe nogi. On zrobił to samo, tylko ociągał się niemiłosiernie.- Clary, posłuchaj...
-Nie nazywaj mnie tak!-wrzasnęłam i sięgnęłam po leżący na stoliku sztylet. Bez celowana, wypuściłam go w jego stronę. Chybiłam o centymetr.
-Clary, przestań!-krzyknął. Ja nie tylko przestałam, ale wzięłam kolejną broń i zaczęłam w niego ciskać. Przedostatni sztylet trafił w podłogę, tuż przy jego bucie.-Ej, śliczna, przestań!
-NIE!-już brałam zamach; już celowałam w jego głowę gdy nagle drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem to nie był mój brat, tylko ojciec.
-Co tu się dzieje?!
Hej! Od razu chciałam was BAAAARDZO przeprosić za tak późne dodanie tego rozdziału. Najpierw święta potem jeszcze coś i tak wyszło... Nawet Wam życzeń świątecznych nie złożyłam... Mam nadzieję że mi wybaczycie :/
A jak rozdział? Taki chyba dłuższy ale jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał to, przepraszam jeszcze raz, ale pisałam go naprawdę na szybko :/
P.S. Kto ma już "Panią Noc"? Ja tak! Przyszła mi dopiero dzisiaj, więc przeczytałam tylko prolog i kawałek rozdziału pierwszego ale już jestem zachwycona! A wy?
Ja na swoją "Lady Midnight" muszę jeszcze poczekać :(( W każdym razie rozdział BOSKI!!! Hah, ja też chcę taką pokojówkę :DD Czekam na next!!
OdpowiedzUsuńMoja " Pani noc" będzie u mnie dopiero 16 kwietnia 😞😔:'(. Rozdział boski. Czekam na nekst. Życzę weny.
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny czekam na next i życzę weny <3
OdpowiedzUsuńTo jest mega <3
OdpowiedzUsuńMam przyjemność nominować Cię do Libster Blog Award!
Szczegóły: http://welcome-in-the-xxi-century.blogspot.com/2016/04/lba-4.html
Cudowny rozdział! Czekam na next! :*
OdpowiedzUsuń