wtorek, 15 marca 2016

Prolog


19 marca 1992r.

  Stare podziemia Lasu Brocelind nigdy nie przyciągały kogokolwiek, czy to byli Podziemni czy Nocni Łowcy-nikt tu nigdy nie przychodził. Dlatego było to idealnie miejsce do tego co chciał zrobić jeden z młodych Nefilim, Valentine Morgenstern. 
  Przemierzając niewysokie podziemnie tunele wraz ze swoim magicznym kamieniem, który rozświetlał ciemność panującą dookoła, białowłosy mężczyzna rozmyślał o tym co zaraz zrobi. Niestety miał wątpliwości czy dobrze robi, ale jeśli zmieni teraz zdanie, ona na pewno go znajdzie i zabije ale jeśli posunie się dalej, zrobi to, na co się już od dawna przygotowywał ucierpi zyska na tym jego nienarodzona córeczka, więc teoretycznie nie było nad czym myśleć. Jednak cały czas go gryzło sumienie...
  
 Zamyślony, nawet nie zauważył, że dotarł na miejsce do którego zmierzał. Przystanął po środku i zaczął się rozglądać po ogromnej jaskini która wyglądała jak kopuła. Ściany, sufit i podłoga były gładkie, wyżłobione w kamieniu i wyglądały jakby tworzyły je ludzkie ręce... tylko że to nie były ani ludzkie ale czarownika i nie ręce co magia.

 Nie było w niej absolutnie nic oprócz malutkiego człowieczka po środku i niewielkiego kamienia obok. Valentine przełknął ślinę i zdjął plecak z ramienia. Zaczął wypakowywać potrzebne mu rzeczy: kilkanaście mieczy, kilkadziesiąt świec, księgę czarów i swoją stele. Popatrzył chwile na to i zaczął przygotowywania do wezwania.


***

 Po około godzinie wszystko było na swoim miejscu; miecze wbite w ziemię pod odpowiednim kątem tworzyły pentagram czyli pięcioramienną gwiazdę otoczoną okręgiem wyżłobionym w pisaku, pozapalane świece były rozstawione po całej jaskini rozświetlając ją tak, że było jasno jak w dzień, księga leżała na podłodze, otwarta na samym końcu, gdzie znajdowało się jedyne zaklęcie które w całej historii świata było użyte dwa razy. Teraz miał być trzeci...
 Stela, którą Valentine trzymał w lewej ręce, wypalała kilka czarnych ścieżek na skórze prawego ramienia, tworząc Runy ochronne. Po skończonej czynności, puścił rękę, chowając przedmiot do przedniej kieszeni spodni. Zamknął oczy a na powiekach, niczym zdjęcia, pokazały mu się najważniejsi ludzie w jego życiu: żona Jocelyn, synek Jonathan i jeszcze nienarodzona córeczka, wyglądająca zupełnie jak jej matka-te same rude włosy, te same zielone oczy i ten sam piękny uśmiech który wszyscy kochali-Clary.
 Clarissa Adele Morgenstern-to z jej powodu teraz Valentine się znajduje tutaj i robi to, co robi. A to wszystko dla jej gorszego lepszego życia. Wziął jeszcze głęboki oddech po czym otworzył oczy, schylił się po księgę i pomyślał jeszcze raz, ostatni, decydujący raz: czy ja dobrze robię?
 Stanął przed pentagramem i zaczął śpiewać w diabelskim języku, chodząc przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. 
 Wybrał. 






4 komentarze:

  1. Zapowiada się naprawdę ciekawe. Bardzo mi się podoba prolog. Czekam na nekst. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prolog bardzo ciekawy :)
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  3. KOCHAM!!! PO PROSTU UWIELBIAM!! A ty o tym dobrze wiesz!
    Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. <3

    OdpowiedzUsuń