wtorek, 14 czerwca 2016

Rozdział 7

UWAGA: Końcówka rozdziału 6 została zmieniona na potrzeby opowiadania! Cofnij się, klikając TUTAJ


Instytut

**Oczami Elizabeth**

Trzymając Jonathana za rękę, weszłam w portal, wstrzymując oddech. Po chwili jednak je wypuściłam, czując, jak dziwne uczucie wywołuje we mnie mdłości. Mimo wszelkich starań puściłam dłoń Jonathana.

W pewnej chwili poczułam pod nogami beton, który uderzył w moje stopy z taką siłą, że upadłabym, gdyby nie łapiące mnie, silne ramiona. Doskonale znałam dotyk Jonathana, a to na sto procent nie był on. Kiedy lekkie zawroty głowy ustały, zamrugałam: Nade mną pochylała się twarz o niezwykłych, niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach    Alec Lightwood. Chłopak z rozbawionym uśmiechem pomógł mi stanąć i złapać równowagę.

- Ładnie tak wpadać? - zapytał, wciąż się uśmiechając.

- Liczy się dobre wejście. - odpowiedziałam i zanim zdążyłam cokolwiek dodać, przez Bramę wpadł Jonathan. W przeciwieństwie do mnie, wylądował twardo na nogach w delikatnym przysiadzie. Od razu zaczął szukać mnie wzrokiem. Widząc to, Alec uśmiechnął się jeszcze szerzej i odezwał się w chwili gdy Jonathan podszedł do nas i stanął obok mnie.

-Proszę, proszę co ja tu widzę. Elizabeth Herondale jest z tym...-zmierzył Jonathana wzrokiem od stóp do głów- z tym chłopczykiem, co walczyć nie umie. Nie sądziłem, że zniżysz się do tego poziomu, droga Elizabeth.

-Och, zamknij się Lightworm- powiedział poważnie. Patrzyłam się to na jednego, to na drugiego, nic nie rozumiejąc. Przecież oni się lubili?! Po chwili zrobili się cali  czerwoni i wybuchli głośnym śmiechem.

-Chodź tu do mnie-powiedział przez łzy czarnowłosy. Jonathan zrobił krok i wpadł w ramiona Aleca. Poklepali się po plecach po czym, cały czas się śmiejąc, puścili się.

-Dobra, o co tu chodzi? Najpierw na siebie najeżdżacie a teraz się śmiejecie i przytulacie?-powiedziałam nie zrozumiawszy ich zachowania.

-Spokojnie, my się kochamy-uspokoił mnie Alec.

-Kochamy się taką miłością, jak Romeo i Julia-dodał Jonathan.

-Może i tak, ale to ty jesteś Julią. Ja nie będę nosił sukienek-oświadczył Lightwood z taką powagą że ja z Jonatanem od razu nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy śmiechem. W tej chwili przez Bramę wpadła najpierw Jocelyn a potem moja matka. Obie wylądowały pewnie na nogach, mimo że miały na sobie buty na szpilce, tak jak ja. Uśmiechnęły się do siebie i wymieniły się zdaniami. Potem rozejrzały się po pomieszczeniu i podeszły do naszej trójki.

Alec chcąc zachować się ja dżentelmen, ukłonił się dwóm starszym od siebie panią, ale one po kolei go uścisnęły, jak byłby członkiem rodziny.

-Alec, nie jesteśmy jeszcze tak stare by nam się kłaniać-powiedziała miło Jocelyn. Alec delikatnie się zmieszał ale nie dał tego po sobie poznać. Jonathan podszedł do swojej matki i odciągnął ją delikatnie na bok. Powiedział jej coś po cichu, a twarz kobiety zmieniła się z pogodnej w posępną i delikatnie złą. Odwrócili się do nas, a jej mina była taka sama jak wcześniej. Idealna aktorka.

Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, ale on delikatnie pokręcił głową. "Później". Nagle w pokoju zjawił się mój brat z, o dziwo, Clarissą na rękach. W Bramie było trudno utrzymać czyjąś rękę w swojej, ale żeby kogoś utrzymać?!

-Może ci wezmę ją od ciebie?-zaproponował brat, wciąż nieprzytomnej, dziewczyny. Odwróciłam się do Aleca, by zapytać się gdzie są nasze pokoje, chwili gdy wielkie drzwi do pokoju uchyliły się, a przez szparę zajrzała głowa z burzą brązowych włosów. Usłyszałam pisk podekscytowania i głowa zniknęła za zamkniętymi drzwiami.

-Czy to by twój brat Max?-zapytałam, a brunet kiwną głową-Na Anioła, ale wyrósł. Ostatnio widziałam go gdy miał osiem lat!

-Dobrze, wystarczy tych uścisków. Będzie na to czas-oznajmił Valentine, który właśnie, wraz ze Stephenem, zjawił się przez Bramę, po której został już tylko niebieski blask na ścianie-Alexandrze gdzie twoi rodzice?-zwrócił się do chłopaka.

-Tutaj-usłyszeliśmy odpowiedź dochodzącą od strony drzwi, przez które wcześniej zaglądał Max. Teraz wyszli z nich jego rodzice, czyli Maryse i Robert Lightwood.

Maryse była chudą kobietą o średnim wzroście, miała kruczoczarne włosy, które upięła w warkocz z tyłu głowy, sięgający do linii bioder. Idący przy jej boku mężczyzna był wysoki, miał ciemne włosy a jego  oczy było widać z daleka. Uśmiechnęli się do wszystkich zebranych i przystanęli koło swojego najstarszego syna. Dopiero teraz było widać rodzinne podobieństwo panujące w rodzinie Lightwood`ów.

- Witaj, Maryse, Robercie. - Teraz to Valentine zabrał głos, podchodząc do szefowej Instytutu i jej męża, aby wymienić z nimi uścisk dłoni, a także dziwne, porozumiewawcze spojrzenie. Odsunął się od nich by reszta mogła się również przywitać z gospodarzami. Ściskając Maryse, odniosłam wrażenie, jakby nie była zadowolona z naszego przyjazdu, lecz gdy spojrzałam na jej twarz, uśmiechała się pogodnie.

-Alexandrze, pokaż naszym gościom ich pokoje. Valentinie, wasze pokoje niedługo będą gotowe, bo niestety zabrakło nam czasu na ich sprzątnięcie i przygotowanie, przed waszym przybyciem, więc...-nie zdążyła skończyć, ponieważ przez te same wielkie drzwi weszło dwoje ludzi. Jedną z nich była Isabelle, która gdy tylko mnie zobaczyła, pisnęła przeraźliwie i ze śmiechem podbiegła do mnie i wzięła w silny uścisk.

-Iz... dusisz... mnie-wysapałam, a dziewczyna znieruchomiała po czym momentalnie mnie wypuściła.

-Izabelle, chyba nie chcesz zabić naszych gości w pierwszy dzień ich pobytu, prawda?-Maryse ze śmiechem skomentowała zachowanie córki. Izzy uśmiechnęła się sarkastycznie do matki i odwróciła się do mnie.

-Może chce może nie, ale wiem że ty teraz idziesz ze mną-złapała mnie za ramie i siłą pociągnęła do małych drzwi po prawej stronie. Tam mnie zostawiła, podbiegła do chłopaka z którym przyszła pocałowała go szybko w usta i wróciła, by znowu złapać moje ramie z zamiarem wyrwania mi jej z ciała.

-Emm... Iz gdzie idziemy?

-Zobaczysz, moja przyjaciółeczko-powiedziała słodziutko, odwracając się do mnie twarzą, ale nie przestała iść dalej korytarzami Instytutu. Isabelle dziwnie się zachowuje nawet jak na nią. Nie przywitała się z Jonathanem (a muszę wspomnieć że kiedyś chodzili ze sobą, i zapowiadało się coś większego, no ale coś im nie wyszło...), nie powiedziała dzień dobry moim rodzicom i rodzicom Jonathana. Co ona wyrabia?

-Isabelle, albo w tej chwili mi mówisz co ty robisz, albo wracam do reszty-postawiłam się, w końcu wyrywając ramie z jej żelaznego uścisku dłoni. Dziewczyna tylko na mnie spojrzała, postała w milczeniu, po czym westchnęła i odezwała się przesłodzonym głosikiem małej dziewczynki.

-Chce ci coś pokazać, ale ma to być tajemnica. Szczególnie Simon ma się nie dowiedzieć, bo inaczej...-przerwała, widząc moją zdziwioną minę-co? Coś nie tak?

-Emm...nie, tylko Iz... Kto to Simon?-coś mi świtało, ale nie wiem co-chwila, chwila...To ten chłopak którego pocałowałaś zanim mnie porwałaś?!-krzyknęłam nagle przypominając sobie poczynania Izzy.

-Po pierwsze-pokazała kciuk-nie porwałam cię. Po prostu zabrałam cię na przechadzkę po Instytucie. Po drugie-wystawiła palec wskazujący-Tak, ten chłopak to Simon Lewis. Jest ze mną od ######## i chce ci coś pokazać właśnie z nim związanego, więc proszę idź za mną.-ruszyła nie oglądając się, czy za nią idę. W ogóle jej nie poznawałam. Izzy nigdy się tak nie zachowywała. Od zawsze była niezwykle seksowną laską, za którą wszyscy mężczyźni, nie ważne jakiej rasy, latali za nią z językami na wierzchu. A teraz? Nie potrafię tego nawet nazwać. Nie pozostało mi nic innego jak podążać za nią.

-Elizabeth... nie zrozum tego źle, ale... mam do ciebie prośbę-odezwała się w końcu Isabelle, stając przy drzwiach prowadzących, jeśli dobrze pamiętam, do pokoju muzycznego. Stanęłam twarzą do niej, ale nie spojrzałam jej w oczy, tylko patrzyłam na jej napiętą postawę. Co ją tak denerwowało?

-Iz, mi możesz powiedzieć wszystko, przecież wiesz-próbowałam ją pocieszyć, by przestała się tak spinać. Chyba poskutkowało bo podniosła głowę i powiedziała tonem przepraszającym, ale stanowczym.

-Elizabeth, ja wiem że ty byś nigdy tego mi nie zrobiła, ale wiem też jakie czasami sytuacje występują więc chciałabym żebyś po prostu mnie posłuchała uważnie: ja i Simon się kochamy, i to bardzo. Planujemy razem przyszłość, wiesz... małżeństwo, dzieci i te sprawy-spojrzała na mnie wyczekująco, więc kiwnęłam głową, nie wiedząc co innego miałabym zrobić. Chyba to wystarczyło, bo wzięła głęboki oddech.

-Masz mi nie odebrać Simona, okey? Jeśli to zrobisz, najpierw zabiję ciebie, potem Simona a na końcu siebie, z żalu, zrozumiałaś?-na początku jej słowa do mnie nie dotarły, ale po chwili zrozumiałam cały sens tych słów i wstrząs był tak wielki że zrobiłam dwa kroki do tyłu. Jak.... jak ona mogła pomyśleć że będę chciała zabrać jej chłopaka?! Czy dałam jej kiedykolwiek, jakikolwiek powód by mogła tak pomyśleć?!

-Isabelle...-nawet nie starałam się ukryć szoku i rozpaczy w swoim głosie, bo nie było sensu-jak... jak ty mogłaś tak pomyśleć? Ja?!-teraz wzięła nade mną górę wściekłość-Od ilu lat, jesteśmy przyjaciółkami, co? Czy kiedyś cię zawiodłam?! Czy w całym życiu mało okazałam ci współczucia, miłości i przyjaźni?! Jak widać to wciąż dla ciebie za mało, by mieć do mnie pełne zaufanie i wiedzieć że nigdy, przenigdy nie odebrałabym ci chłopaka!-wykrzyczałam jej to w twarz, chociaż wiedziałam że robię źle.

Nie lubię, a wręcz nienawidzę się kłócić i zawsze po takich sytuacjach jestem jak balon, z którego spuszczono całe powietrze. Wiedząc, co za chwile się stanie, odwróciłam się do niej plecami i zamierzałam pójść do Jonathana, ale przystanęłam, odwróciłam się do Isabelle, która stała z miną zbitego psa, i patrzyła na mnie oczami, w których zbierały się łzy.

-Tak na marginesie: ja i Jonathan chodzimy ze sobą już od dłuższego czasu, więc nie zawracałabym sobie głowy twoim Simonem.-skierowałam się do reszty, zostawiając dziewczynę samą na korytarzu.

Nie po raz pierwszy pokłóciłam się z Izzy, ale nigdy wcześniej o coś tak wręcz absurdalnego. I to w pierwszy dzień pobytu w moim nowym domu...

Zapowiadają się tutaj najlepsze czasy w moim życiu, z Isabelle na karku... Nie ma co-najdłuższe wakacje w moim życiu, właśnie się rozpoczęły.



Na samym wstępie:
Tak wiem, chcecie mnie zabić. Rozumiem to w 100% więc dla ułatwienia sprawy, gotowa na śmierć będę w sobotę w samo południe na Placu Anioła w Alicante xD

A teraz tak na serio, bardzo przepraszam was za tak długą nieobecność (bo praktycznie miesiąc) ale:
1. Szkoła, szkoła i jeszcze raz SZKOŁA...
2. Brak dostępu do komputera
3. Zwykłe lenistwo xD
Ale mam nadzieje że mi wybaczycie xD Oczywiście nagrodą za tyle czekania będzie następny rozdział który pojawi się w już niedługo :) A żeby nie było przypilnuje mnie Ms. Veronica której chcę od razu podziękować za to że dawała mi cały czas energie na podniesienie tyłka z kanapy i zabranie się do pisana rozdziału!!! KC <3
 I jeszcze 2 sprawy:
1. Nie wiem co się dzieje, ale próbuje już od dawna uzupełnić opisy i bohaterów w zakładce Postacie ale zawsze gdy klikam "Aktualizuj", a potem wchodzę na bloga nic się nie zmienia. Nie wiem, o co chodzi ale postaram się jak najszybciej to naprawić/
2. Ponieważ dostałam MNÓSTWO LBA (za co niezmiernie dziękuje!!!) postanowiłam że zrobię je w jednym poście, ale wstawię go później, ponieważ będę sobie codziennie dopisywała po kilka pytań, dobrze? Nie będziecie urażeni jeśli tak zrobię? Oczywiście LBA które będę dostawała od teraz będą na bieżąco dodawane :)

No to chyba wszystko <3 Miłego czytania Nocni Łowcy :* :* :*