środa, 30 marca 2016

Rozdział 4


Wybuch złości

**Oczami Clary**

-Co?-powtórzyłam gdy przestałam już kaszleć. Z niedowierzaniem spojrzałam na ojca a potem na matkę. Jocelyn wzięła moją dłoń w swoje i zaczęła ją uspokajająco głaskać. To nic nie dało.

-Dlaczego wyjeżdżamy?-zapytała Elise. Moi rodzice znowu na siebie spojrzeli. O co im, cholera, chodzi? Odezwał się jednak, łagodnym głosem, Stephen.

-Ponieważ chcemy byście uczyli się walczyć w terenie, jakim jest miasto. Po za tym, Jonathan ma już 19 lat i Clave przydzieliło go do tego Instytutu. Będzie się tam uczył zażądania, a potem zostanie przeniesiony do Londynu. Tam obejmie stanowisko szefa Instytutu.- widać było ze Jonathan jest rozdarty. Z jednej strony nadawał się na szefa i chciał nim być. Ale z drugiej musiałby nas zostawić... zostawić Elizabeth, a to dla niego potężny cios.Spojrzałam na niego. Tak jak myślałam, patrzył, z lekko rozchylonymi ustami, na dziewczynę. Ona na niego.

-Cieszysz się, synu?-zapytał go nasz ojciec. Chłopak jeszcze chwile siedział zdezorientowany a potem, by wrócić do rzeczywistości, potrząsną głową.

-Ja... to znaczy...-jąkał się, przełykając ślinę-Tak. Tak, oczywiście że się ciesze-powiedział weselszym tonem z delikatnym uśmiechem. Ale ja wiedziałam że jest sztuczny. Najwyraźniej Celine chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej syn, jak zwykle obojętny na wszystko.

 -A kiedy wyjeżdżamy?-właśnie. Dobre pytanie. Chwila ciszy.

-Dzisiaj w nocy- Mimo, że Jocelyn wyszeptała te trzy słowa, było ją słychać doskonale. Jonathan, Elizabeth, Jace i ja siedzieliśmy nieruchomo. Valentine widząc że nie wiemy co robić, podniósł się powoli, opierając dłonie o blat stołu i oznajmił donośnym głosem.

-Idźcie się spakować. Wyruszamy o północy.

***

Wpadłam do swojego pokoju jak burza, oparłam się plecami o drzwi i zamknęłam oczy. Wyjeżdżam. To słowo cały czas tkwiło w mojej głowie. Wyjeżdżam. Naprawdę wyjeżdżam.

Nie mogłam w to uwierzyć. Całe życie siedzenia w domu, nie widząc innego żywego ducha, prócz rodziny, służących i przyjaciół rodziców, takich jak Herondale`owie idą w zapomnienie, bo oto mam wyjechać. Z dala od matki, ojca, swojego pokoju i sali treningowej. Takie życie znałam i do takiego się przyzwyczaiłam. A teraz to wszystko miało się zmienić. 

Powinnam się cieszyć być opanowana. Jadę do nowych ludzi, Nocnych Łowców. Będę poza Alicante. Poza Idrisem. Nowe otoczenie. Nie mogli poznać o mnie prawdy. Przynajmniej na początku.

Nagle, nie wiem dlaczego, zaczęłam cała gotować się w środku. Jak oni mogli zadecydować o moim życiu, bez mojej zgody?! Otworzyłam gwałtownie oczy i złapałam najbliżej mnie, leżącą rzecz. Był to wazon, który dostałam od matki na szóste urodziny. Sama go pomalowała w piękne, czerwone róże. Patrząc na niego jeszcze bardziej się wściekłam. Cisnęłam nim, z taką siłą, w przeciwną ścianę, że kiedy porcelana zetknęła się z powierzchnią przeszkody, rozbiła się na miliony kawałeczków. Wzięłam kolejne rzeczy i z nimi stało się to samo, co z wazonem.

W końcu, po dziesięciu minutach furii, jaka we mnie była, ruszyłam, dysząc, w stronę łóżka. Strzepnęłam odłamki, jakie były na kołdrze i rzuciłam się na nią. Wbiłam twarz w poduszkę, i zanim się zorientowałam zasnęłam.

***

**Oczami Jonathana**

-Jonathanie, nie zadręczaj się tak tym. To zaszczyt, że zaproponowali ci tą posadę-pocieszała mnie Elizabeth. Może, gdyby w jej głosie nie było ani smutku, ani zrezygnowania, uwierzył bym jej. 

-Elise, nie rozumiesz co to znacz?-zapytałem błagalnie, by zrozumiała.

-Rozumiem. I to więcej niż ci się wydaje-podskoczyłem i spojrzałem na nią przerażony. To ona wie?!

- Co... co rozumiesz, skarbie?-zapytałem ostrożnie.

-Nie chcesz mnie opuszczać, to zrozumiałe. Bo ja ciebie też nie chce stracić-wyszeptała. Ja w duchu dziękowałem Razjelowi, że jednak nie wie. Poczułem jak delikatnie bierze mnie pod brodę i zwraca moją twarz ku jej twarzy. Jak powoli przybliża swoje usta do moich ust. Jak patrzy mi w oczy swoimi oczami. I jak całuje mnie delikatnie. Nagle jej zapragnąłem. Nie chciałem się hamować. Kochałem ją i nie chciałem jej stracić. Wiem, że będziemy mieszkać pod jednym dachem, ale wątpię żebym miał czas dla Elizabeth. Dowiedziałem sie tego z rozmowy z moim ojcem, gdy odeszliśmy od stołu.

-Co będę tam robił?-zapytałem prosto z mostu. Valentine uniósł brwi, milczał przez chwile po czym powiedział.

-Maryse i Robert będą cię uczyć jak zarządzać Instytutem.

-To wiem, ale co dokładnie?-musiałem wiedzieć.

-Prawdopodobnie chodził za nimi i słuchał ich gdy będą ci wyjaśniali gdzie, co i jak.

-Czyli będę miał mało czasu dla siebie, mam racje?-troszeczkę zrezygnowany, zacząłem się odwracać by odejść jednak ojciec ze mną nie skończył rozmawiać.

-O co chodzi Jonathanie?-gdy zamknąłem oczy, mogłem sobie wyobrazić wyraz jego twarz. Gościła na niej troska. Delikatne zmarszczki na czole, w okół oczu i ust napięły się i były bardziej widoczne. Stanąwszy przed nim twarzą w twarz spojrzałem mu w twarz. Byłem mniej-więcej tego samego wzrostu więc nasze oczy były na jednym poziomie.

-O nic-odpowiedziałem. Niestety chyba mi nie uwierzył.-Ja...

-Tak?

-Tato, dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej o wyjeździe? O Instytucie i Londynie?

-Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę...

-Która chyba nie spodobała się Clary, prawda? -przerwałem mu.

-Owszem nie spodobała się jej ta wiadomość-przyznał ojciec z bólem w głosie. Zrobiło mi się go szkoda. Jego i matki. Kochali Clarissę, troszczyli się o nią, uczyli jak walczyć, żyć ale przede wszystkim jak kochać... niestety, bez skutku. A starają się tak bardzo, by wynagrodzić i choćby delikatnie odratować jej stracone życie.

-Nie powiedziałem ci od razu, bo cały czas starałem się wybić ten pomysł z głowy Konsula, ale niestety nie udało mi się...

-Clary? Chodzi ci o Clary?-domyśliłem się.

-Tak.  Nie chciałem by została bez ochrony. Już będzie z dala od nas a ty po dwóch miesiącach masz wyjechać...

-Obiecuje że przez cały czas będę miał na nią oko-zapewniłem. Valentine popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym poklepał mnie po policzku, z czułością i powiedział:

-Mój syn. 

Teraz, wiedząc co mnie czeka, przyciągnąłem bliżej siebie Elizabeth, tak by bez problemu wziąć ją na kolana. Jej sukienka podjechała aż do końca ud, tak że było jej widać bieliznę. Zaczęła się poprawiać ale unieruchomiłem jej dłonie w żelaznym uścisku swoich i przyszpiliłem je do swojego boku.

-Nie chcesz?-zapytałem cichutko. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem delikatny pocałunek. Ona delikatnie jęknęła.

-Chcę, ale nie sądzisz że to nie czas i miejsce na to? Jest dwudziesta pierwsza, więc mamy trzy godziny na spakowanie się.

-Spokojnie, damy radę. Ja nie potrzebuje dużo, więc będę miał czas by ci pomóc...

-No nie wiem, myślę...-nie dałem jej dokończyć bo przeniosłem swoje usta na jej i zamknąłem je długim, namiętnym pocałunkiem. Nie odezwała się ale kiwnęła głową. Uśmiechając się, rzuciłem ją na łóżko.


***

**Oczami Clary**

Powoli sen uwalniał mnie ze swoich sideł. Przekręciłam się na plecy i powoli próbowałam otworzyć oczy. Niestety, nadal były za ciężkie. Odczekałam jeszcze chwile i ponowiłam próbę. Tym razem się udało i już miałam się podnosić gdy nagle coś poczułam. Ciepło ciała innego człowieka który był w moim pokoju. Całkowicie już rozbudzona usiadłam gwałtownie na łóżku. Na początku mój mózg nie zarejestrował Jace`a który siedział na fotelu, tuż przy moim łóżku.

-Co ty tu robisz?!

-Nie denerwuj się, kwiatuszku. Tylko ci pomogłem więc powinnaś być mi wdzięczna-nie rozumiałam jego słów. Zmierzyłam go tylko nienawistnym spojrzeniem i rozejrzałam się po pokoju i dopiero zrozumiałam za co mam być wdzięczna blondynowi. Zasnęłam, zostawiając cały pokój w bałaganie a obudziłam się w czyściutkim, schludnym pomieszczeniu. Nawet wazon który poszedł na pierwszy ogień, stał na serwetce tam gdzie jego miejsce. Zupełnie nie było śladu po moim ataku.

-Co do...-zaczęłam ale przerwał mi Jace.

-Język, Morgenstern. 

-Panuje nad językiem ale ty widocznie nie panujesz nad łapami. Co ty tu robisz, Jace.-wycedziłam te słowa oczekując szybkiej odpowiedzi i jeszcze szybszego wyjścia Herondale`a. Oczywiście nie zapowiadało się na to...

-Twoi rodzice wysłali mnie do ciebie by zobaczyć czy jesteś już gotowa. Chcą wyjechać najszybciej jak tylko można. Więc przyszedłem, zapukałem ale nikt mi nie otworzył...

-Więc postanowiłeś zabawić się w sprzątaczkę i posprzątać mi cały pokój-dokończyłam z nienawiścią.

-Owszem. Ale musisz dodać że byłem niezwykle przystojną pokojówką-z szelmowskim uśmieszkiem i uwodzicielskim tonem podkreślał tylko to, że jest jeszcze większym debilem na jakiego wygląda. 

-Och zamknij się-warknęłam i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy by wziąć ubrania i się przebrać ale gdy tylko otworzyłam drzwiczki od mebla zobaczyłam... puste półki i wieszaki. Gdzie, do cholery, są moje ubrania?! 

-W walizce. Pod drzwiami.-usłyszałam głos Jace`a. Obróciłam się błyskawicznie w stronę wyjścia. Rzeczywiście, stała tam moja duża, czarna walizka a obok, do kompletu, dwie średnie torby-nie wiedziałem co byś chciała wziąć więc spakowałem wszystko. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

-Ty... ty mnie spakowałeś?!-jeśli to zrobił (A NA PEWNO) to MUSIAŁ...

-Wiem o co ci chodzi. Tak, widziałem to. I szczerze powiedziawszy to masz bardzo dobry gust. Ta seksowna koronka, ta aksamitna satyna...-wymieniał powoli, a we mnie aż krew wrzała. Zacisnęłam dłonie w pięści i przycisnęłam je do boków, a chłopak ciągną dalej-... ale wiesz co było najlepsze? Te cieniutkie, prawie nieistniejące...- i nie dokończył, bo wściekłość wzięła nade mną górę. Rzuciłam się na niego z taką siłą że przewróciliśmy się razem z fotelem na podłogę (chyba zaskoczyłam tego blondasa, bo muszę przyznać, refleks ma niezły).

I nagle zdałam sobie sprawę że nasze twarze dzielą dosłownie milimetry. Po raz drugi tego dnia mogłam zobaczyć malutkie, brązowe plamki na jego złotych tęczówkach. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a ja zauważyłam że jego lewy kieł jest wyszczerbiony. Już otwierał usta by coś powiedzieć ale przerwały mu otwierające się drzwi. Za nimi stał Jonathan. Gdy nas zobaczył, stanął jak wryty. 

-Yyy... rodzice karzą nam się śpieszyć-spojrzał mi w oczy. Widać było że nie wie o co chodzi.  Cholera.- Too... ja was...emm zostawię samych- i wyszedł, ale zanim znikną w ciemnościach, jakie panowały na korytarzu, zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się ironiczny uśmiech. Przeniosłam wzrok na człowieka leżącego pode mną.

-Clary-zaczął Jace szeptem, odgarniając moje włosy za ucho-ja...-poderwałam się natychmiast na równe nogi. On zrobił to samo, tylko ociągał się niemiłosiernie.- Clary, posłuchaj...

-Nie nazywaj mnie tak!-wrzasnęłam i sięgnęłam po leżący na stoliku sztylet. Bez celowana, wypuściłam go w jego stronę. Chybiłam o centymetr.

-Clary, przestań!-krzyknął. Ja nie tylko przestałam, ale wzięłam kolejną broń i zaczęłam w niego ciskać. Przedostatni sztylet trafił w podłogę, tuż przy jego bucie.-Ej, śliczna, przestań!

-NIE!-już brałam zamach; już celowałam w jego głowę gdy nagle drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem to nie był mój brat, tylko ojciec.

-Co tu się dzieje?!


Hej! Od razu chciałam was BAAAARDZO przeprosić za tak późne dodanie tego rozdziału. Najpierw święta potem jeszcze coś i tak wyszło... Nawet Wam życzeń świątecznych nie złożyłam... Mam nadzieję że mi wybaczycie :/
A jak rozdział? Taki chyba dłuższy ale jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał to, przepraszam jeszcze raz, ale pisałam go naprawdę na szybko :/

P.S. Kto ma już "Panią Noc"? Ja tak! Przyszła mi dopiero dzisiaj, więc przeczytałam tylko prolog i kawałek rozdziału pierwszego ale już jestem zachwycona! A wy?



środa, 23 marca 2016

Rozdział 3


(Nie) Miła niespodzianka 

**Oczami Jocelyn**

-Clary?! CLARISSA!-wołałam. Szukałam jej już, dobre pół godziny, i nadal bez skutku. Byłam już chyba wszędzie. Pierwsze co mi przyszło do głowy to Sala treningowa i jej pokój. Niestety nie było tam żywego ducha. Potem sprawdziłam kolejno bibliotekę, pokój Jonathana, kuchnie, wszystkie łazienki, sypialnie gościnne i podwórze dookoła domu. Nic. Miałam tylko nadzieje że nie pobiegła do lasu, bo mogła nieźle się wyziębić.

-Mamo?-usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i zauważyłam Jonathana zmierzającego w moją stronę-znalazłaś ją?-zapytał z troską w głosie. Pokręciłam tylko głową.-To lepiej idź do jadalni. Zajmij się Herondale`mi. Ja jej poszukam.

-Jesteś pewien?

-Tak. Wiem jak ją znaleźć-przez chwilę popatrzyłam na niego czujnie, ale najwyraźniej wiedział co mówił i co ma zrobić.

-W takim razie dobrze. Ale życzę powodzenia, bo przeszukałam już cały dom-westchnęłam.

-Spokojnie, mamo. Znajdę ją-powtórzył. Ja się blado uśmiechnęłam, podeszłam do syna i, stając delikatnie na palcach, pocałowałam go w policzek. On udawane się skrzywił i natychmiast wytarł sobie policzek-Mamo!

-Słucham?-zapytałam niewinnie. Jonathan zaczął się śmiać a ja poszłam w jego ślady.

***

**Oczami Jonathana**

Zostawiając matkę, skierowałem się do sali treningowej. Gdy Clary tylko uciekła, dokładnie wiedziałem gdzie się schowała. Tam było jej ulubione miejsce; jej azyl. Ruszyłem do schodów prowadzących na górę, mając ręce w kieszeni spodni od garnituru. Pchnąłem drzwi od sali treningowej ale nie otworzyły się. To był wyraźny znak na to, że moja siostrzyczka się tu schowała-nałożyła Runę zamknięcia. Przeszukałem wszystkie kieszenie ale nie znalazłem w niej Steli. Zakląłem cicho. Nie wziąłem jej przez to, że musiałem biec na dół z Elise, bo Clary narobiła bałaganu...


Westchnąłem i skierowałem się do swojego pokoju. Gdy już doszedłem, otworzyłem szufladkę w stoliczku nocnym, przy łóżku i wyjąłem z niej moją Stele. Zamyśliłem się przez chwilę, czy nie zabrać ze sobą jakiejś broni, bo nie miałem prawie wątpliwości co do tego, że Clary będzie chciała mnie zabić. W końcu zdecydowałem się na malutkie zabezpieczenie. Cztery sztylety, pięć Serafickich ostrzy, trzy czakramy i narysowane Runy powinny chyba wystarczyć...

Wracając pod wejście do Sali Treningowej, byłem cichutko żeby Clary mnie nie usłyszała. Delikatnie przyłożyłem czubek Steli i zacząłem rysować Runę otwierającą. Skończywszy, usłyszałem cichy szczęk zamka, co oznaczało że droga już jest wolna. Powoli wślizgnąłem się do środka i zamknąłem za sobą drzwi.

-No już, Clary, pokaż się. Wiem że tu jesteś!-zawołałem, kręcąc się na środku dookoła, chcąc zobaczyć dziewczynę-Znowu użyłaś tej swojej Runy?! Clary, wiesz...

-Nie nazywaj mnie tak-usłyszałem nienawistny szept za sobą. Obróciłem się natychmiast, ale nie zobaczyłem nikogo. Wyciągnąłem rękę żeby złapać ją za ramie, ale natrafiłem tylko na puste powietrze-Jeszcze raz tak mnie nazwiesz a połamie ci kości. Zrozumiałeś?

Stała tam. Na środku sali, cała spocona, potargana i wściekła. Naprawdę wściekła.

-Co się stało że się tak wkurzyłaś?-zapytałem, moim zdaniem rozsądnie, ale to był błąd. Moja siostra podniosła twarz tak że teraz patrzyła prosto na mnie, a ja zauważyłem rozmazany makijaż. Płakała?

-Co się stało? Stało się to że przyjechał ten pieprzony kretyn!-krzyknęła tak głośno i groźnie, że aż się cofnąłem o krok. Wyglądała jak lwica, nieobliczalna i niemająca żadnych zahamowań. Ale to co powiedziała, trochę wyjaśniło jej zachowanie. Przyjechał Jace. Ona go nienawidzi. Zapomniałem. Mało co, a klepnął bym się dłonią w czoło.

-Dobrze, Cla... Clarisso- poprawiłem się natychmiast- Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale mama prosiła żebyś zeszła do jadalni i... nie będziesz siedziała koło Jace`a-zapewniłem pośpiesznie widząc jej minę- Herondale`owie i nasi rodzice chcą nam coś ważnego powiedzieć. Dlatego choć-wyciągnąłem dłoń w jej stronę, mimo że dzieliła nas dosyć duża przestrzeń-pójdziemy do twojego pokoju, ty się ogarniesz i dołączymy do innych. Dobrze?-popatrzyła na mnie chwile, rozważając propozycje. W końcu westchnęła ze złością i, mamrocząc coś pod nosem, wyminęła mnie i moją rękę zmierzając do drzwi wyjściowych. Gdy te się za nią zatrzasnęły, wypuściłem powietrze z płuc. Nawet nie wiedziałem że je wstrzymuje.

***

**Oczami Clary**

Gdy weszłam do swojego pokoju, natychmiast nałożyłam Runę na drzwi, tylko teraz taką, żeby nikt nie wszedł i nikt jej nie złamał. Ruszyłam do szafy, żeby wziąć jakieś ubrania na przebranie. Nie miałam najmniejszej ochoty by tam wracać, ale nie miałam wyboru. Pomyślałam, w co się teraz ubrać. Znowu sukienkę? Chyba nie. Jeansy? Odpada...

Z prychnięciem wzięłam czarne, lśniące legginsy i długą koszule w krate. Do tego buty na koturnie z czarnej, zamszowej koronki. Z biżuterii wzięłam kilka, cienkich srebrnych bransoletek i delikatne kolczyki w kształcie róż. Zaniosłam to wszystko do łazienki i weszłam pod prysznic. Czując jak chłodna woda spływa po moim ciele, wściekłość trochę ze mnie uszła, ale nie na tyle, żeby nie wyobrażać sobie jak przebijam Jace`a sztyletem, a potem patrze jak osuwa się w nicość.

Ze złym uśmiechem na twarzy zakręciłam wodę i owinęłam się białym ręcznikiem. Podeszłam do lustra i zmyłam wacikiem swój stary makijaż, po czym nałożyłam nowy, dokładnie taki sam. Ubrałam się i wysuszyłam włosy. Tym razem zostawiłam je jednak rozpuszczone. W pokoju poszukałam jeszcze Steli, która spadła za łóżko, po tym jak ją tam rzuciłam. Całe przebranie, umycie się i tak dalej nie zajęło mi więcej niż pół godziny, więc może moja matka nie będzie aż tak na mnie zła. Rozejrzałam się jeszcze po korytarzu, czy nikt nie idzie i ruszyłam do jadalni.

***

Odkąd wybiegłam, służące nakryły do stołu; były tam najróżniejsze potrawy, od pieczonego indyka, przez najróżniejsze zupy, po kolorowe sałatki. Każdy już był w połowie jedzenia, kiedy weszłam przez otwarte drzwi. Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie. W oczach moich rodziców wydać było nagane, miłość i troske. Tak samo u Jonathana z tym, że nagane zastąpił zrozumieniem. Państwo Herondale`owie patrzyli na mnie z ciekawością i wesołością, a Elizabeth z zaskoczeniem. Tylko Jace zostawał zamknięty. Nic nie mogłam odczytać z jego twarzy. Nic oprócz cholernego uśmieszku.

Powoli ruszyłam na swoje miejsce, dzięki Aniele, już nie koło Jace`a tylko między mojego brata a matkę. Gdy już usiadłam i spuściłam głowę, tak że włosy były jak kurtyna oddzielająca mnie od innych, Jonathan odchrząkną i zapytał.

-Mamo, tato, mieliście nam chyba coś powiedzieć?

-Co...Co? Oh! No tak!-usłyszałam podniecony głos Jocelyn. Poczułam jak siada prosto delikatnie przełyka ślinę i spogląda na mnie-Czekaliśmy aż wszyscy będą. Chcieliśmy wam oznajmić... oznajmić...-zacięła się. Podniosłam głowę i zauważyłam spojrzenie matki do ojca mówiące: Może ty to powiesz, kochanie? Valentine tylko kiwną głową i wstał. Ja sięgnęłam dzbanek z wodą bo nagle zaschło mi w gardle.

-Ja, Jocelyn i wasi rodzice-tu spojrzał na Jace`a i Elise- zadecydowaliśmy że wyjeżdżacie do Nowojorskiego  Instytutu, prowadzonego przez Maryse Lightwood. Matkę Isabelle, Alexandra i Maxwella-oznajmił. To był zły pomysł pić teraz wodę. Usłyszawszy to wyplułam większość na stół a resztką zaczęłam się krztusić. Gdyby Jonathan nie uderzył mnie w plecy pewnie bym się udusiła. 

Przez łzy i spuchnięte gardło zdołałam wymamrotać z niedowierzaniem, ciche:

-CO?!



Hejka <3  I oto rozdział 3! I jak?  Wiem, że taki trochę krótszy, ale niespodziewanie dopadła mnie wena :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :*  Następny rozdział (tak jak na górze w kolumnie, po prawej stronie) pojawi się albo 26 albo 28 marca z okazji świąt! Także zapraszam do komentowania i oceniania :*
Przyjemniej (nie obowiązkowej!) lekturki <3


niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 2


Spotkania 

**Oczami Clary**

 Przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy. Zobaczyłam kilka, malutkich ciemnych kropeczek w złotych oczach Jace`a. Wpadłam w taki jakby trans, nie mogłam się poruszyć mimo że głosik w mojej głowie wrzeszczał, tupał i walił w co popadnie, żeby się od niego odsunąć. Złotowłosy nadal trzymał mnie za plecy schylając się przy tym, tak jak to się robi w tańcu, uśmiechając się szelmowsko. Nagle zrobiło mi się ciepło tam, gdzie nasze skóry bezpośrednio się stykały. To było jak szklanka "zimniej" wody.

-Puszczaj mnie-warknęłam i wyrwałam się z jego objęć. Ciepło, które przeradzało się już w niemiłe szczypanie, zelżało, ale nie do końca zniknęło. Podejrzewałam że zostały mi tam czerwone ślady...

-"Puszczaj mnie"? Żadnego "dzień dobry", albo "och, jak miło cię widzieć"-zapytał Jace z udawaną urazą.

-Nie powiem "miło cię widzieć", bo to nie prawda, a ja nie kłamię-poprawiłam sukienkę, która podjechała mi trochę za wysoko i z pogardą, której nawet nie chciałam maskować zapytałam: -co ty tu robisz Jace?

-Stęskniłem się za tobą. Ty też, prawda? Bo inaczej byś na mnie tak nie leciała.-rozłożył ręce tak, że zagrodził mi przejście, a zrobił to z anielskim uśmieszkiem . On cały wyglądał jak anioł; złote włosy sięgające linii szczęki i delikatnie kręcące się przy końcówkach, oczy które wręcz były płynnym złotem, ostre kości policzkowe i mięśnie, które widziałam niejednokrotnie, teraz skrywały się pod eleganckim czarnym garniturem. Całość składała się w idealnego nastoletniego Nocnego Łowcę, którego szczerze nienawidziłam.

-Powiem jedno-jeśli zaraz nie zejdziesz mi z drogi, wyjmę sztylet z mojej torebki i pokroje cię nim na malutkie kawałeczki. Zrozumiałeś?

-Nie zaprzeczyłaś, kwiatuszku. A co do kawałeczków, sądzę że byłyby to bardzo seksowne kawałeczki mojego umięśnionego ciała, nie sądzisz?-jego wesołość i ten cholernie irytujący uśmieszek doprowadza mnie do szału. Już sięgałam do torebki, kiedy pomyślałam, że matce się to może nie spodobać. Całkowicie sprzeciwiała się noszeniu broni w domu a co dopiero na wspólną kolację... i  jeszcze gdyby zobaczyła że nią grożę naszym gościom... Opanowałam się, wyprostowałam i z podniesioną głową ominęłam go, zmuszając by schował ręce. Niestety, gdy to robił musnął mnie palcami w ramie i poczułam kolejne punkciki ciepła.

Gdy weszłam do jadalni, byłam już pewna do kogo należały tamte dwa głosy. Stephen i Celine, wraz ze swoimi dziećmi, Elizabeth i Jace`m przyjechali do nas w odwiedziny. Swego czasu bywali tu dosyć często. Posiadłość Herondale`ów była nie daleko naszej. Po za tym mój ojciec i pan Herondale byli parabatai, czyli łączyła ich niesamowita więź krwi. Nie często spotyka się swoją inną połówkę życia, nie miłosną. Ja, na przykład, wiedziałam że nie znajdę sobie parabatai bo nie ma drugiej takiej osoby jak ja na świecie. Mówiono mi co co najmniej sto razy...

Pierwsza zauważyła moje przybycie Jocelyn. Uśmiechnęła się do mnie i wstała z krzesła. Jej butelkowozielona sukienka na grubych ramiączkach, sięgająca do kolan i wysadzana malutkimi diamencikami przy dekolcie, wygładziła się i naciągnęła od pasa w dół, gdy kobieta zrobiła krok w moją stronę. Poprawiła jeszcze swoje tak samo rude i kręcone włosy jak moje i odezwała się w chwili gdy do mnie podeszła i złapała mnie z rękę.

-Och, Clary. Jesteś na reszcie. Jak już pewnie zauważyłaś mamy gości. Zaprosiłam do nas państwa Herondale bo mamy wam coś do powiedzenia. Niespodziankę-uśmiechnęła się myśląc że mi się to spodoba. Nie. Nie podobało.

-Nam?-zapytałam tylko. Nie chciałam jej zwracać przy gościach uwagi żeby nie nazywała mnie "Clary". A jestem pewna że Herondale`owie też tak będą do mnie gadać...

-No tak, ciebie, Jonathana, Elizabeth i Jace`a. A właśnie. Widziałaś gdzieś resztę po drodze?

-Ja jestem tutaj-rozległ się irytujący głos za moimi plecami. Spojrzałam przez ramie i ujrzałam Jace`a opierającego się nonszalancko o futrynę wielkich drzwi do salonu-Co do tamtych, to nie widziałem. Tylko Clary na mnie wpadła-posłałam mu tak mordercze spojrzenie że jeszcze tylko chwilka i by nie żył ale niestety moja matka nie pozwoliła na tą piękną scenę, ciągnąc mnie z rękę do stołu. Usadziła mnie pomiędzy dwoma pustymi krzesłami. Sama usiadła dwa krzesła dalej a, o zgrozo, blondyn usiadł na krześle po mojej prawej stronie. Od razu się do mnie nachylił i wyszeptał.

-I znowu się spotykamy.

-A czego innego się spodziewałeś. W końcu jesteś w moim domu-warknęłam. Boże, jak ja go nienawidzę. Mówiłam to już kiedyś?

-Jesteś zdenerwowana, kwiatuszku?- Jeśli spodziewałam się że będę miała go z głowy to się przeliczyłam. I to bardzo.

-Po pierwsze: tak jestem zdenerwowana! A po drugie: co ty masz z tym "kwiatuszkiem" do cholery?!-podniosłam głos i kątem oka dostrzegłam jak oczy dorosłych się na mnie kierują-Przepraszam-bąknęłam tylko, rozeźlona już prawie do granic wytrzymałości. Ale mojego dręczyciela, albo to nie obchodziło albo tego nie zauważył. Tak czy siak, gadał dalej.

-Po pierwsze-zawtórował mi- dlaczego jesteś zdenerwowana?  Nie wiesz, że złość szkodzi urodzie? A o co chodzi z kwiatuszkiem? Już ci mówię. Przypominasz mi pewną roślinę która jest zabójczo piękna. I to dosłownie. Może zabić każdego, od małej muszki do słonia. I ty jesteś taka sama. A po za tym...-przysunął się jeszcze bardziej do moich policzków, jakby chciał mnie tam pocałować, i wziął głęboki oddech nosem-pachniesz jak zupełnie bezbronny kwiatuszek, kwiatuszku-wyszeptał ostatnie słowa wprost do mojego ucha.

Nie wytrzymałam. Mam bardzo niski próg cierpliwości a i on jest bardzo cienki. A ten kretyn właśnie go przekroczył. Zerwałam się na równe nogi, przewracając przy tym krzesło z ciemnego, solidnego drewna które upadło na podłogę z głośnym huknięciem. Spojrzałam na Jace`a i co zobaczyłam? ZNOWU się uśmiecha!

-NO CHYBA SOBIE JAJA ROBISZ!-wrzasnęłam na całe gardło. Widziałam jak jego źrenice rozszerzają się i jego puls na szyi przyśpiesza, ale to były jedyne oznaki że jakkolwiek zareagował na mój wybuch. Nadal siedział wygodnie oparty na krześle, z jedną ręką przerzuconą przez oparcie. Niestety moja matka nie była tak obojętna, na to co zrobiłam, jak Jace. Wstała i zapytała z przerażeniem w głosie i oczach.

-Clarisso Adele Morgenstern, co ty, Na Anioła, robisz?!

-Nic, proszę pani. Właśnie prowadziłem konwersację z pani córką i chyba troszkę się emm...zdenerwowała-odpowiedział za mnie blondyn. Spojrzałam na niego niedowierzająco po czym gwałtownie odwróciłam się do drzwi i wybiegłam.

Nie mogłam zauważyć Jonathana i Elizabeth którzy, idąc zapewne do jadalni z pokoju mojego brata, puścili błyskawicznie swoje ręce, gdyż pobiegłam w drugą stronę do jedynego miejsca które mogło mi teraz pomóc.


**Oczami Jonathana**

Kilkanaście minut wcześniej...


Ubrany już w spodnie od garnituru i białą koszule, stałem przez lustrem i oceniałem swój wygląd. Włosy, przeczesane już niejednokrotnie palcami, sterczały mi w cały świat co nadawało mi młodszego wyglądu...chyba. Bladoróżowe, pełne usta i wielkie zielone oczy odziedziczyłem po matce. Włosy, gładką, bladą skórę i resztę mam po ojcu. Czasami zastanawiam się jak by to było gdybym to ja odziedziczył urodę po Jocelyn, a Clary po Valentinie. Jak bym wyglądał z delikatnymi rysami twarzy zamiast ostrych, wystających kości policzkowych. I jak by to było gdybym to ja był...
Moje rozmyślania przerwało niepewnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na nie ze ściągniętymi brwiami. Kto to był? Clary waliła raz a mocno i wchodziła a rodzice pukali kilka razy i czekali aż im otworzę. Ten ktoś nie był z naszego domu. Zrobiłem kilka kroków i już znalazłem się przy drzwiach. Nacisnąłem klamkę i powoli je uchyliłem. To co...a raczej kogo tam ujrzałem sprawiło, że mnie zamurowało.

Prze mną stała dziewczyna. Miała piękne jasnobrązowe włosy sięgające połowy pleców, teraz z przodu przypiętymi wsuwkami, po jednej na każdej stronie. Niżej były piękne piwne oczy, które wyrażały miłość patrząc na mnie. A ostatnie co zobaczyłem to piękne, krwistoczerwone usta zbliżające się do moich. Złapałem dziewczynę w talii i obróciłem nią tak, że teraz przyciskałem ją do ściany, cały czas się całując.
Po omacku zamknąłem drzwi nogą. Obie ręce położyłem na jej pięknych kształtnych biodrach i zacząłem badać jej cudne ciało pod piękną czerwoną, obcisłą sukienką. Ona cała była piękna (co można chyba wywnioskować po moim opisie) i była osobą którą kocham najbardziej na świecie.

-John...-jęknęła pomiędzy pocałunkami-Jonathan...- w końcu oderwałem się od niej niechętnie i uśmiechnąłem się gdy objęła moją twarz swoimi delikatnymi dłońmi i przesunęła kciukiem po moich ustach.

-Elizabeth... tak tęskniłem, skarbie-i znowu ją pocałowałem, ale nie zachłannie, tak jak przed chwilą tylko delikatnie, z miłością którą nie dało ubrać się w słowa. Po chwili chciałem coś powiedzieć ale najpierw musiałem trzy razy odchrząknąć- Elise... nie to, że się nie cieszę ee.. że tu jesteś i ,że cie widzę ale... co tu robisz?-zapytałem spoglądając na jej elegancką sukienkę. Była czerwona z koronką na całej jej powierzchni co nadawało jej szyku i elegancji. Czarne szpilki dodawały jej parę centymetrów przez co nasze oczy były prawie na tym samym poziomie. Popatrzyła na mnie chwile w zamyśleniu po czym odpowiedziała.

-Twoi rodzice zaprosili naszą całą rodzinę na obiad bo "mają jakąś nowinę" ble, ble, ble...-powiedziała przewracając oczami-a gdy zapytałam o co chodzi to tylko głupio się uśmiechali. Jace też nic od nich nie wyciągnął. Ale kazali ubrać się ładnie i spakować dużo ciuchów, więc pewnie zostaniemy tu na dłużej...-wymruczała ostatnie słowa po czym znowu mnie pocałowała. Jej miękkie usta były dla mnie rozkoszą. Delikatnie przygryzłem jej dolną wargę a ona zamruczała z zadowoleniem. Nagle wziąłem ją na ręce i zaniosłem na moje łóżko. Przykryłem ją swoim ciałem i dalej się całowaliśmy. Pewnie sprawa potoczyła by się dalej (mimo że powinniśmy być już na kolacji) ale nagle usłyszeliśmy potężny huk dochodząc z dołu, chyba z jadalni. Poderwałem się natychmiast tak samo jak Elizabeth. Jako Nocni Łowcy byliśmy zwinni, szybcy i zawsze czujni. Nawet w takich sytuacjach jak ta, przed chwilą. Spojrzałem na nią i zrozumieliśmy się bez słów.

Podeszliśmy do mojego wielkiego lustra żeby poprawić nasz wygląd. Ja musiałem tylko założyć marynarkę i buty a Elise poprawiła sobie włosy i wygładziła sukienkę, którą jej podniosłem. Gdy oboje byliśmy gotowi, złapaliśmy się za ręce (z przyzwyczajenia, jakie zostało nam z wielu wielogodzinnych, tajnych spacerów) i skierowaliśmy się do jadalni.

***
Gdy dochodziliśmy już do wielkich drzwi zobaczyliśmy wybiegającą Clary z pomieszczenia do którego właśnie szliśmy. Natychmiast puściliśmy swoje ręce, ale i tak moja siostra tego nie widziała, ponieważ pobiegła w przeciwną stronę. Po tym jak zobaczyłem wyraz jej twarzy-czystą, wielką furię- domyśliłem się gdzie idzie.

Gdy tylko weszliśmy (już osobno, ale obok siebie) do jadalni, naszym oczom ukazał się dosyć dziwny obrazek. Wielkie krzesło leżało na podłodze (pewnie Clary je przewróciła), Jocelyn stała opok niego z wyciągniętą ręką, jakby chciała złapać swoją uciekającą córkę. Brat Elise, Jace, siedział jak gdyby nigdy nic, a mój ojciec wraz z państwem Herondale byli zszokowani tym co przed chwilą się tu wydarzyło.

-Chyba zjawiliśmy się nie w porę...-szepnęła Elizabeth a ja w duchu się z nią zgadzałem.




Witaam! Jak wam się podoba 2 rozdział? Opinie napisz w komentarzu :*
Zachęcam Was też do głosowania w mojej ankiecie (prawa kolumna na górze). Tam jest również zamieszczona informacja dotycząca rozdziałów.
Przepraszam też za jakiekolwiek błędy w pisowni :)
Miłego czytania, miśki :*


piątek, 18 marca 2016

Rozdział 1


Ratunek

12 lipca 2008r.

**Oczami Clary**

  Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi, wpuszczając wiele pomarańczowego światła do pokoju szesnastoletniej Nocnej Łowczyni. Efekt był piękny. Widać było jak w powietrzu tańczą malutkie drobinki kurzu, które od czasu do czasu poruszały się szybciej, smagane delikatnym, ciepłym wiaterkiem który wlatywał do pomieszczenia przez uchylone okno.
-Au! No przepraszam! Wybacz!-krzyczał chłopak. Jego białe włosy były potargane, zielone oczy iskrzyły się miłością i rozbawieniem a usta ułożyły się w szerokim uśmiechu. 

-Ja nigdy nie wybaczam-oznajmiłam poważnie, puszczając jego nadgarstki i wstając z gracją. Jonathan również błyskawicznie się podniósł i przeczesał palcami, i tak już skołtunione włosy.

-Oj, siostra i tak wiem że mnie kochasz-mówiąc to cały czas się uśmiechał. Aż zrobiło mi się niedobrze.

-Tak, tak wmawiaj sobie do woli-prychnęłam- Clarissa Adele Morgenstern nie wybacza ani nie kocha.

-Clary-wypowiedział zdrobnienie mojego imienia z taką czułością że od razu się skrzywiłam. Nie lubiłam przezwiska "Clary" bo wtedy odczuwałam jakby się zwracano do mnie jak do małego dziecka a nie do najlepszej Nocnej Łowczyni w historii. Przykładem tego, że nie jestem słabeuszem była sytuacja która wydarzyła się przed chwilą: powaliłam swojego dziewiętnastoletniego brata, który mówiąc szczerze, ma duże mięśnie i jest o wiele ode mnie wyższy. Nienawidziłam także uczuć. Szczególnie tych "dobrych" takich jak miłość, czułość i tak dalej. Dla mnie liczyły się tylko nienawiść, władza oraz siła. 

-Każdy potrafi kochać. Ty nie jesteś wyjątkiem.

-I znowu to samo-powiedziałam z rosnącą we mnie złością. Skierowałam palec wskazujący prawej ręki na mojego braciszka i dodałam- ty nic nie wiesz na mój temat, rozumiesz...-już miałam zrobić mu awanturę ale przerwał mi krzyk z dołu.

-Clarissa! Jonathan! Kolacja!-zawołała nasza matka-tylko ubierzcie się ładnie i zejdźcie na dół jak najszybciej!-westchnęłam. Kolejny wspólny posiłek... "cudnie".

-Zatem widzimy się za chwile, moja siostro, na wspólnej kolacji-Jonathan ukłonił się niczym dżentelmen a potem wybuchł śmiechem.

-Wynocha stąd-zirytowana podeszłam do drzwi, otworzyłam je na szerokość i jak lokaj wskazałam mu drzwi. Chłopak uśmiechną się na to i już miał wyjść gdy odwrócił się i zmierzwił mi włosy ręką. Uderzyłam w nią a on się cofną pośpiesznie i wyszedł. Zanim zatrzasnęłam drzwi zobaczyłam jak korpus Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Na Anioła! Jak można cały czas się śmiać i być w dobrym humorze i nawet nie zwymiotować?!

   Kręcąc głową podeszłam do szafy. Matka kazała nam się ubrać ładnie, co oznacza sukienkę, buty na obcasie i makijaż. Błe... Nienawidziłam się malować ani ładnie ubierać. Moim ulubionym strojem był Strój bojowy a idealnym makijażem pot zmieszany z krwią zabitego demona.

  Niechętnie wzięłam z szafy czarną, cekinową i bardzo obcisłą sukienkę, sięgającą do połowy ud, na delikatnych ramiączkach z rozcięciem do połowy pleców. Do tego zwykłe, czarne lakierowane szpilki i małe, również czarne, kolczyki-perełki. Mając już wszystko naszykowane, poszłam do łazienki i wzięłam szybki, zimny prysznic. Gdy tylko wyszłam z łazienki, już kompletnie ubrana, podeszłam do toaletki na której były kosmetyki. Pomyślałam przez chwilę, jak powinnam się umalować i w końcu zdecydowałam się na "normalny" makijaż, jak dla mnie czyli ciemnie obwódki wokół oczu, trochę szarego cienia na powieki i czarny tusz na rzęsy. Ostatnim elementem była, mocna krwistoczerwona szminka na usta.


  Odsunęłam się od lustra i oceniałam swój wygląd. Było dobrze, ale coś psuło efekt. A mianowicie moje rude, kręcone włosy które sięgały prawie do pasa. Postanowiłam ułożyć je w niskiego i bardzo grubego koka którego przebiłam dwoma ozdobnymi sztyletami. Zostawiłam kilka kosmków tak, by swobodnie opadały mi na prawy policzek.
Ogólny efekt był zniewalający. Makijaż idealnie podkreślał moje czarne oczy, bladą skórę i piegi na policzkach oraz nosie a sukienka dopasowała się do mojej drobnej figury.
 Nie jeden Nocny Łowca, Przyziemny czy Podziemny by się na mnie obejrzał, zaprosił na randkę lub po prostu usychał za mną z tęsknoty, wiedząc że ja nigdy nie będę jego.

  W końcu wzięłam czarną, małą kopertówkę i wyszłam z pokoju do jadalni.

***

  Posiadłość Morgensternów była chyba najokazalsza w Idrisie. Od zewnątrz była z jasnego piaskowca, ozdobiona ciemnymi, drewnianymi ramami okien i wielkimi drzwiami frontowymi w tym samym kolorze do których prowadziły kilkostopniowe schodki. Od wewnątrz była równie królewska. Podłoga w korytarzach na każdym piętrze (a są trzy piętra) była zrobiona z granatowego kamienia poprzecinanego białymi żyłkami. Ściany (we wszystkich korytarzach) były pomalowane na kremowy kolor ale zdobiły je malunki Jocelyn, która tak się składało miała wielki talent malarski. Ja też go posiadam, ale nie robię z niego pożytku. No chyba, że moim  pędzlem jest seraficki nóż a farbą krew.

  Ale wracając do posiadłości. Na parterze znajdowały się: wielka jadalnia, ogromny salon i jeszcze większa kuchnia. Wszystko było nowoczesne, co nie jest często spotykane w świecie Nocnych Łowców. W salonie znajdowały się urządzenia Przyziemnych jakich jak wielki, płaski telewizor, wieża stereo i cztery laptopy, dla każdego po jednym. Kuchnia, wyposażona w najróżniejsze miksery, blendery, dwie lodówki i inne nowości, miała wiele granitowych blatów, na których pracowała dziesięcioosobowa brygada kucharska. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie dla mnie, mojego brata i moich rodziców, kilka gościnnych pokoi i wielka biblioteka. A na ostatnim piętrze i poddaszu była przeogromna sala treningowa wraz, z równie wielkim, składzikiem na broń i tego typu rzeczy. Całość robiła wrażenie i to na wszystkich... oprócz mnie.

 A teraz szłam przez korytarz, moje obcasy niosły echo wśród pustego piętra. Pewnie już wszyscy zeszli na dół. Schodząc po schodach, nagle usłyszałam jakieś głosy. Rozpoznałam śmiech mojej matki, odpowiedź ojca oraz... jakieś dwa nowe. Zaczęłam przysłuchiwać się jeszcze bardziej, cały czas idąc, kiedy źle stanęłam i złamałam obcas. Upadłam na podłogę... poprawka-prawie upadłam na podłogę, ale tak się nie stało bo ktoś mnie złapał. Spadając, zamknęłam oczy, więc teraz natychmiast je otworzyłam. A moim niechcianym "bohaterem" okazał się...

-Witam spadającą królewnę-uśmiechną się, wciąż trzymając mnie na rękach, największy dupek, jakiego miałam nieszczęście poznać. Jace Herondale.

wtorek, 15 marca 2016

Prolog


19 marca 1992r.

  Stare podziemia Lasu Brocelind nigdy nie przyciągały kogokolwiek, czy to byli Podziemni czy Nocni Łowcy-nikt tu nigdy nie przychodził. Dlatego było to idealnie miejsce do tego co chciał zrobić jeden z młodych Nefilim, Valentine Morgenstern. 
  Przemierzając niewysokie podziemnie tunele wraz ze swoim magicznym kamieniem, który rozświetlał ciemność panującą dookoła, białowłosy mężczyzna rozmyślał o tym co zaraz zrobi. Niestety miał wątpliwości czy dobrze robi, ale jeśli zmieni teraz zdanie, ona na pewno go znajdzie i zabije ale jeśli posunie się dalej, zrobi to, na co się już od dawna przygotowywał ucierpi zyska na tym jego nienarodzona córeczka, więc teoretycznie nie było nad czym myśleć. Jednak cały czas go gryzło sumienie...
  
 Zamyślony, nawet nie zauważył, że dotarł na miejsce do którego zmierzał. Przystanął po środku i zaczął się rozglądać po ogromnej jaskini która wyglądała jak kopuła. Ściany, sufit i podłoga były gładkie, wyżłobione w kamieniu i wyglądały jakby tworzyły je ludzkie ręce... tylko że to nie były ani ludzkie ale czarownika i nie ręce co magia.

 Nie było w niej absolutnie nic oprócz malutkiego człowieczka po środku i niewielkiego kamienia obok. Valentine przełknął ślinę i zdjął plecak z ramienia. Zaczął wypakowywać potrzebne mu rzeczy: kilkanaście mieczy, kilkadziesiąt świec, księgę czarów i swoją stele. Popatrzył chwile na to i zaczął przygotowywania do wezwania.


***

 Po około godzinie wszystko było na swoim miejscu; miecze wbite w ziemię pod odpowiednim kątem tworzyły pentagram czyli pięcioramienną gwiazdę otoczoną okręgiem wyżłobionym w pisaku, pozapalane świece były rozstawione po całej jaskini rozświetlając ją tak, że było jasno jak w dzień, księga leżała na podłodze, otwarta na samym końcu, gdzie znajdowało się jedyne zaklęcie które w całej historii świata było użyte dwa razy. Teraz miał być trzeci...
 Stela, którą Valentine trzymał w lewej ręce, wypalała kilka czarnych ścieżek na skórze prawego ramienia, tworząc Runy ochronne. Po skończonej czynności, puścił rękę, chowając przedmiot do przedniej kieszeni spodni. Zamknął oczy a na powiekach, niczym zdjęcia, pokazały mu się najważniejsi ludzie w jego życiu: żona Jocelyn, synek Jonathan i jeszcze nienarodzona córeczka, wyglądająca zupełnie jak jej matka-te same rude włosy, te same zielone oczy i ten sam piękny uśmiech który wszyscy kochali-Clary.
 Clarissa Adele Morgenstern-to z jej powodu teraz Valentine się znajduje tutaj i robi to, co robi. A to wszystko dla jej gorszego lepszego życia. Wziął jeszcze głęboki oddech po czym otworzył oczy, schylił się po księgę i pomyślał jeszcze raz, ostatni, decydujący raz: czy ja dobrze robię?
 Stanął przed pentagramem i zaczął śpiewać w diabelskim języku, chodząc przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. 
 Wybrał.