poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 8

W ostatniej chwili


**Oczami Clary**


Kiedy śpisz, nie zdajesz sobie z tego sprawy. Robisz co robisz. Czasami śnisz, czasami nagle się budzisz. I to właśnie w tym momencie zdajesz sobie sprawę z tego, że spałaś.

Kiedy jesteś nieprzytomna, jest podobnie, z tym, żeby samemu się obudzić, potrzeba dużo czasu. Krócej zajmie, jeśli ktoś ci pomoże. Jakiś "wybawiciel" z czarnego tunelu, takiego, w którym teraz się znajduję.

I teraz ten "wybawiciel" rysuje mi Runę, która sprawi, ze za kilka minut będę świadoma tego, ze byłam nieprzytomna i jak dużo mnie ominęło...

    ***

-Clary...- Delikatne klepniecie w policzek- Clary, obudź się- słyszę głos ojca.

-Może potrzebna jej jeszcze jedna Runa?- Celine? Co ona tu robi?

-Moim zdaniem przesadziłeś, Valentine. Jeszcze trochę mocniejsza Runa Uśpienia i wątpię by kiedykolwiek się obudziła.-matka chyba jest zła. Mówi

-Za bardzo dramatyzujesz, moja droga. Clarissa jest odporniejsza na słabsze Znaki, dlatego wszystkie nakładam jej ja lub ona sama. Fakt, ze jak bym nałożył ten sam Znak na ciebie lub innego zwykłego Nocnego Łowce, nigdy by się nie obudził. Ale nie nasza Clarissa...-w głosie ojca było słychać sprzeczne emocje, raz mówił z dumą, raz ze smutkiem a raz z lekiem i nienawiścią do samego siebie. Byłam zdumiona, jak w tak krótkiej wypowiedzi można zmieścić tyle uczuć, i to do mnie.

Zmusiłam się więc do otworzenia oczu. O dziwo, było to zaskakująco proste. Nie oślepiło mnie tez żadne światło bo w pokoju panował półmrok. Leżąc cały czas nieruchomo, rozejrzałam się po pokoju.

Valentine stał po prawej stronie mojej głowy, Jocelyn w nogach łóżka a Celine tuż obok niej. Na razie nikt nie zwrócił na mnie uwagi, bo byli zajęci walką na spojrzenia.

-skoro tak długo się nie budzi, trzeba wezwać Cichych Braci?-Celine podała, swoim zdaniem, dobry pomysł. Ale cala reszta, wraz ze mną nie podzielała jej poglądów więc nic dziwnego że Jocelyn, Valentine i ja krzyknęliśmy w jednym momencie:

-NIE!-w chwili kiedy zdali sobie sprawę że krzyknęłam też ja. Odwrócili się w moją stronę jak jeden mąż co w innych okolicznościach było by dosyć śmieszne.

-Jak się czujesz skarbie?-Pierwsze zdanie po przebudzeniu bezpośrednio do mnie i już mi niedobrze przez jedno małe słówko: "skarbie".

-Dobrze-skłamałam. Tak naprawdę czułam się słabo. I to bardzo słabo. Spojrzałam na ojca, mając nadzieję ze zrozumie. I chyba mi się udało, bo zobaczyłam błysk zrozumienia w jego czarnych oczach. Takich samych jak moje.

-Jocelyn, weź proszę Celine, pójdźcie do kuchni i zróbcie coś Clarissie do jedzenia. Ja w tym czasie przyniosę jej rzeczy na przebranie z pokoju by mogła się w spokoju wykąpać, dobrze?- Idealna wymówka. Chociaż po części ma racje: jestem głodna. Cholernie głodna.

Kobiety skinęły głowami i wyszły z pomieszczenia. Przy okazji, rozejrzałam się po pokoju. Stało w nim przynajmniej trzydzieści łóżek w dwóch równych rzędach. Przy każdym stały dwa krzesła i mały stoliczek.
Sufit i ściany były pomalowane na kremowy kolor, z tym ze góra była ozdobiona kwiatami róży. Byłam jedyną osobą która tu leżała. Moje łóżko znajdowało się pomiędzy dwoma wielkimi oknami, które teraz były zasłonięte bordowymi roletami.

-Znajdujesz się w Infirmerii w Instytucie-powiedział ojciec, odpowiadając tym samym na moje niezadane pytanie-Pod łóżkiem masz swoje walizki- spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami, on wzruszył i odpowiedział, głosem wypranym z emocji-musiałem skłamać żebyś mogła w spokoju... to zrobić-powiedziawszy to spuścił wzrok ze mnie na podłogę.

-Co się stało? Dlaczego byłam nieprzytomna, jestem już w Instytucie i jak długo spałam?

-Clary...-zaczął ale od razu mu przerwałam gniewnym tonem.

-Clarissa. Nie Clary. To nie jest moje imię-kiedy oni się tego nauczą?!

-Oczywiście...-powiedział ze zrezygnowaniem. Wziął głęboki wdech i powoli wypuszczał powietrze, jakby przygotowywał się na coś ciężkiego. Gdy podchodził do krzesła i obracał go w moją stronę, siedziałam cicho. Powoli przeniósł wzrok na moją twarz i wodził po niej jak chciał by ją zapamiętać na zawsze.

-Odpowiedz na moje pytania albo wyjdź. Sama też mogę się dowiedzieć o co chodzi-oznajmiłam siadając na łóżku i patrząc mu prosto w oczy. Wytrzymał przez parę sekund po czym zaczął przyglądać się swoim palcom zaciśniętym na kolanach.

-Clave się o tobie dowiedziało-powiedział tak cicho, że równie dobrze mogłam to sobie tylko wyobrazić. Ale nie. Wiem że to prawda. Tylko pytanie...

-Jak? Jak się o mnie dowiedzieli?!-krzyknęłam ale od razu się opanowałam. Ja nie tracę nad sobą panowania, nawet w sytuacjach kiedy moje życie (i mój plan) wiszą na włosku. Wzięłam głęboki oddech, który mnie uspokoił. Ale ja się nie bałam. Ja byłam wściekła. Naprawdę wściekła na to, że jakieś knypki, które uważają się za Bogów, mogą popsuć mi całe życie, plany oraz odebrać ludzkości mnie, czyli najlepsze co ich kiedykolwiek spotkało.

-Clarisso, proszę nie krzycz. Jest trzecia w nocy, zaraz wszystkich pobudzisz. A odpowiadając na twoje pytanie, to ktoś im doniósł. Nie wiem jeszcze kto, bo nie rozmawiałem dokładniej z Ragnorem. Clave dowiedziało się że to ty masz w sobie demoniczną krew i że to ty zagrażasz całemu społeczeństwu więc Konsul wraz z Brygadą Uderzeniową wybrali się do nas w odwiedziny. Uciekliśmy w ostatniej chwili.

-Brygada Uderzeniowa? Victorek musi mieć o mnie niezłe mniemanie skoro wziął ze sobą najlepszych Nefilim by mnie pojmać-złośliwy uśmiech nie schodził mi z twarz. Nieźle Konsul się mnie wystraszył, skoro swoją śmietankę obronną wysłał na pewną śmierć.

-To nie jest powód do dumy, Clarisso. Powinnaś być teraz nadzwyczaj ostrożna. Lightwoodowie przysięgli, że nikt się nie dowie o naszym pobycie tutaj. Ale mimo wszystko...

-Tak, tak mam być ostrożna. Wiem to ojcze-wstałam z łóżka z zamiarem pójścia do łazienki-A teraz jeśli mi pozwolisz to udam się...- zrobiłam pierwszy krok i nagle cały świat wokół mnie zawirował. Straciłam równowagę i upadłabym na podłogę, gdyby nie refleks ojca. Złapał mnie w swoje wielkie, mocne ręce i położył na łóżku. Widziałam strach w jego oczach.

-Podaj mi małą, czarną torbę...-zdołałam wydusić polecenie ojcu. Ten tylko skinął głową i zanurkował pod łóżko w poszukiwaniu torebki. Czułam że zaraz stracę przytomność. Wszystkie siły mnie puszczały, nie mogłam poruszyć nawet palcami u ręki. Przed oczami robiło mi się coraz ciemniej, w głowie mi huczało. Wtem z dołu wyłoniła się głowa z burzą białych włosów sterczących w każdą stronę. Valentine trzymał
moją torbę podróżną. Dokładnie o tą mi chodziło.

-W... środku...-musiałam nieźle się wysilić żeby powiedzieć te kilka liter, ale Morgenstern nawet nie zwracał na mnie uwagi. Gorączkowo przeszukiwał torbę, wyrzucając z niej wszystkie moje ubrania i wyjmując okrągły słoiczek zapełniony do połowy czarną cieczą. Wstał i zaczął się rozglądać za jakimś naczyniem. Szybko sięgnął po kubek który stał na stoliku, dwa łózka dalej. Odmierzył wywar, wlał do kubka i podszedł do mnie. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej, ale nie miałam siły. Ojciec złapał mnie pod pachami i podciągną tak, bym opierała się o poduszki.

Moja głowa była tak ciężka że nie mogłam jej utrzymać prosto i opadała mi na boki. Valentine przytrzymał mi ją jedną dłonią a drugą przyciskał i przechylał kubek, tak bym mogła wypić jego zawartość. W smaku nie było to takie złe, trochę słodkiego, słonego ale przede wszystkim gorzkiego. Konsystencja była o wiele, wiele gorsza. Połączenie gluta (uw. od autorki: takiego do zabawy, nie z nosa xD) i smoły nie przeszło mi łatwo przez gardło, ale czułam jak nowa fala siły rozchodzi po moim ciele. Już bez problemu mogłam utrzymać głowę prosto, poruszać nie tylko palcami ale całą ręką. Ojciec cały czas przypatrywał mi się z troską i niepokojem. Widząc to pokręciłam głową wstałam jak gdyby nic.

-Nic mi nie jest. A teraz wyjdź, chce się wykąpać-popatrzyłam na niego znacząco. Stał jeszcze chwile, po czym odwrócił się i podszedł do drzwi. Gdy już miał wyjść krzyknęłam do niego gniewnie-następnym razem zrób zastrzyk a nie karzesz mi to pić. Wystarczyło poszukać jeszcze trochę a znalazł byś strzykawkę. To jest obrzydliwe.-zatrzymał się, ale nie odwrócił. Powiedział tylko cicho:

-Podałem ci to w ostatniej chwili-i wyszedł zamykając za sobą drzwi.


No i witam! Nareszcie wróciłam do domu! I oczywiście do pisania!
Przepraszam, że nie było mnie całe wakacje i jeszcze trochę ale tak jak napisała wam Ms. Veronica byłam w szpitalu. Za dużo by pisać o co chodziło dokładnie ale napomknę że dosyć poważne problemy z sercem :/
Ale teraz już jestem i mam jeszcze trochę czasu na pisanie zanim zacznie się szkoła więc postaram się nadrobić zaległości <3

Do następnego :*

5 komentarzy:

  1. No nareszcie, kochana ❤ Rozdział ci wyszedł cudownie i naprawdę się postarałaś ❤ Więc zabieraj się teraz za nexta bo nadal musisz nadrobić 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nominuję cię do Challengu Nocnego Łowcy! Więcej: http://the-mortal-instruments-the-otherstory.blogspot.fi/2016/09/challenge-nocnego-owcy.html

      Usuń
  2. wielkie dzięki za cudny rozdział i z cierpliwością (.. ta jasne:p) oczekuje na następne XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział. Czekam na nekst. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś i że z twoim zdrowiem już wszystko w porządku a rozdział super jak zawsze

    OdpowiedzUsuń