poniedziałek, 20 lutego 2017

Rozdział 9

Porządek 

Alicante, Sala Anioła

-To skandal! Nie można tego tak zostawić!

-Ona jest zła! Tak mówi przepowiednia!

-A może... a może to nie ona? Może to nie TA dziewczyna?

-Coś ty?! Głupia jesteś, czy co? To DEMON! Nią straszy się dzieci! To musi być ona i jest zła! Wiem to na pewno, czuje to!

-Masz racje! 

-Dobrze gadasz! Trzeba zrobić z tym porządek!

-LUDZIE DOSYĆ!-ryknąłem w końcu. Niestety, prędzej Razjel do nas przemówi, niż uda mi się uspokoić całą Sale Anioła rozwrzeszczanych Nocnych Łowców. Teoretycznie, nie ma co się im dziwić-za naszych czasów spełniła się najstraszniejsza przepowiednia dla Nefilim...

"...córka zrodzona z krwi matki demonów, Lilith, spod znaku gwiazdy, powstanie bo zniszczyć i zawładnąć resztkami Świata Cieni i Świata Przyziemnych..."- Tak głosi część przepowiedni, która została opisana w najstarszej księdze w świecie Nefilim. Są tam zapisane pierwsze prawa i obowiązki Nocnych Łowców, historia naszej rasy i właśnie ta przepowiednia, będąca największym zagrożeniem dla całego świata.

Chcąc pomyśleć na świeżym powietrzu, skierowałem się do tylnego wyjścia, tak, aby mnie nikt nie zauważył. Uchyliłem trochę drzwi, i sprawdziłem czy tam nikogo nie ma. Całe szczęście było pusto. Letni wieczór to moja ulubiona pora. Widać wszystkie gwiazdy na niebie, Szklane Wieże górują nad miastem rozsiewając swój blask na wszystkie domy oraz kwiaty Idrisu czuć na każdym kroku. Zamknąłem oczy i wziąłem kilka uspokajających oddechów. Sprawa Clarissy Adele Morgenstern nie daje mi spokoju... Znałem ją od dziecka, byłem świadkiem jak Cisi Bracia nakładali jej runy i widziałem jak rośnie w siłę.

Wtedy myślałem, że to sprawka treningów które Valentine fundował jej i jej bratu, Jonathanowi. Znał ją cały Idris i nie tylko. Była najlepszą z najlepszych. Chyba nigdy nie było tak sprawnego Nocnego Łowcy. Ale drugim najlepszym Nefilim jest Jace Herondale. Jest wręcz niesamowite że dwójka najlepszych Łowców żyje i walczy w tym samym czasie. Teraz u Clarissy się wszystko wyjaśniło, ale u Jace`a? Czemu prawie dorównuje Clary w umiejętnościach? Nawet Jonathan nie jest tak sprawny jak on...

-Przestań się zadręczać, Konsulu-usłyszałem głos. Kobiecy głos, który rozpoznał bym zawsze i wszędzie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem dziewczynę, na pierwszy rzut oka dał bym jej 20 lat, chociaż wiem, że tyle nie ma. Była ubrana w kremową, zwiewną sukienkę do kolan. Miała aksamitny pasek zawiązany pod biustem, który uwydatniał jej zaawansowaną ciąże. Podszedłem bliżej, tak, bym mógł położyć dłoń na jej brzuchu i spytałem:

-Jak się dziś czuje nasz wojownik?

-Albo wojowniczka-odpowiedziała kobieta ze śmiechem.

-Albo wojowniczka...-powtórzyłem po niej. Wiatr delikatnie zawiał, sprawiając że kosmyki jej blond włosów wpadły jej do oczu. Odgarnąłem je za uszy i spojrzałem w jej niesamowicie niebieskie oczy. Uśmiechnęła się swoimi malinowymi ustami, odsłaniając idealne, białe zęby. Była piękna. I miałem szczęście, tak wielkie szczęście, że była moją żoną.

-O czym myślisz?-zapytała, obejmując moją szyje rękami.

-O tobie. O moim szczęściu. O tym, że cię kocham, Mary-trzymając ją w talii, pocałowałem ją. Jej brzuch dotykał mojego i w pewnym momencie poczułem delikatne kopnięcie. Oderwaliśmy się od siebie i w tym samym czasie dotknęliśmy brzucha Mary.

-Ona kopnęła!-Powiedziała ze łzami w oczach.

-Albo on-poprawiłem ją z uśmiechem. Dotknęliśmy się ledwo ustami, kiedy drzwi od Sali Anioła otworzyły się z trzaskiem. Strumień światła padł na nas, więc postać stojąca w drzwiach była tylko ciemną plamą na jasnym tle.

-Ach, ta młodzież. Tylko miłość im w głowie, a praca i obowiązki nie mają już znaczenia...-usłyszałem głos starca. Postać powoli zaczęła chodzić po schodach z rękoma za plecami, delikatnie sobie gwiżdżąc. Kiedy zbliżył się na tyle blisko, bym mógł zobaczyć jego twarz, otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale on tylko podniósł obie ręce, bym zamilkł. Odchrząknął, schował ponownie ręce za plecy i z uśmiechem powiedział.

-Dzieci, spokojnie. Ja też byłem młody, też byłem żonaty i też byłem przyszłym ojcem, więc wiem co to znaczy. I nie przyszedłem tutaj wam przeszkadzać, tylko...hmm...-zamyślił się-nie no w sumie to przyszedłem wam przeszkodzić. Ale nie dobrowolnie!-powiedział szybko. Ja i Mary parsknęliśmy śmiechem a Inkwizytor zakręcił swojego wąsa i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Po chwili ciszy, przecierając oczy, zapytałem.

-Już zobaczyli, że mnie nie ma?

-Jeszcze chwile a wyślą za tobą patrole-znowu się zaśmiał-Z jednej kłótni wyszli, a do drugiej weszli... Ach... jak to dobrze, że jeszcze tylko kilka tygodni i odchodzę na emeryturę. Już nie daje powoli rady.

-Słucham?!-powiedziałem troszkę za głośno-ale jak to?! Jak to pan odchodzi?

-Widzisz, Victorze, jestem już stary, nie mam żony, ale mam córkę. Za miesiąc ma termin porodu. A ponieważ obydwoje są zakochani w walce z demonami, ktoś musi siedzieć z dzieckiem. Więc jak widzisz,  czas na mnie. Z resztą, co tu po mnie-uśmiechnął się, ale tym razem ze smutkiem. Inkwizytor Paul Everton, był starym zasłużonym Nocnym Łowcą, który od 5 lat zajmował stanowisko Inkwizytora a wcześniej nauczał w Akademii Nocnych Łowców. Chodź miał już ponad 80 lat, to nadal był wysportowanym, wysokim mężczyzną o postawie żołnierza. Jego siwe włosy nadal były bujne, a zmarszczki miał nie wielkie. Wygląd miał łagodny, charakter tak samo. Dzieci go uwielbiały, był nazywany przez wszystkim "dziadkiem". Nie tylko miał uwielbienie wśród dzieci, ale miał także szacunek u dorosłych, ponieważ nigdy się nie denerwował, sądził zawsze sprawiedliwie i był bardzo mądry. Wielokrotnie brano go pod uwagę, jako Konsula ale za każdym razem odmawiał.

-Więc młodzieńcze, pocałuj swą damę na pożegnanie i idź wypełniać obowiązki Konsula.

-Dobrze, Inkwizytorze-odwróciłem się do Mary, pocałowałem szybko jej usta a potem skłoniłem się do jej brzucha, całując je i szepcząc-do zobaczenia w domu, moje dziecko-wyprostowałem się i spojrzałem na Salę Anioła, wziąłem oddech i powiedziałem- A więc idźmy zrobić porządek.


***


**Oczami Clary** 
Nowy Jork, Instytut

 Noc w Nowym Jorku w niczym nie przypominała nocy w Alicante. Tutaj światła uliczne, reflektory aut i neony przysłaniały blask gwiazd i księżyca. Siedząc na dachu Instytutu, rozmyślałam o moim pobycie w tym miejscu i to tym że Idris dowiedział się prawdy o mnie. Do tej pory o moim darze wiedzieli tylko moi rodzice, Jonathan, Maryse i Robert oraz Celine i Stephen. A teraz dowiedziała się cała rada i cały mój plan pójdzie na marne. Gdy tylko o mojej naturze dowie się reszta dzieciaków z Instytutu, w tym Jace, będą chcieli mnie powstrzymać... A mając Jace, może im się to udać.

I to jest straszne. Jego dotyk mnie boli. Za każdym razem gdy jego skóra zetknie się z moją, powstają na moim ciele czerwone plamy. Tak jakby miał czerwoną farbę na dłoniach z żrącym środkiem. Co dziwniejsze tylko JEGO dotyk to robi. Wiele osób mnie dotknęło, nawet przez przypadek. I nic się nie działo. On tylko muśnie swoim opuszkiem mojej skóry i koniec. Nigdy o tym nikomu nie mówiłam, w obawie przed taką sytuacją w jakiej jestem teraz. Dopóki nikomu tego nie powiem, wszystko będzie dobrze. Bo Jace może mnie zniszczyć.

Nagle drzwi na dach się otworzyły i na zewnątrz wyszedł Jonathan. W dłoniach trzymał dwa papierowe kubki z kawiarni na przeciwko Instytutu, którą widać z mojego punktu obserwacyjnego wręcz idealnie. 

-Nie widziałam żebyś wychodził z Instytutu-powiedziałam obserwując jak chłopak podchodzi do krawędzi dachu, przy której ja siedzę, siada i zwiesza nogi w dół. Podając mi kubek, dotknął swoją dłonią mojego nadgarstka i poczułam niemiłe znajome uczucie pieczenia. Nie wydałam żadnego dźwięku ale szybko zabrałam rękę. Jonathan spojrzał się na mnie dziwnie i zapytał:

-Wszystko dobrze? 

-Tak, tylko chyba się oparzyłam..-obejrzałam dłoń, zauważając małą czerwoną plamkę, ale skóra była sucha. Spojrzałam podejrzliwie ja Jonathana, który właśnie brał łyk napoju. Szybko wypluł ciecz i zaczął wachlować język. Podniosłam brew, a on, zerkając na mnie kontem oka, zamarł z rękami przed twarzą z wywieszonym językiem.

-No co? Rzeczywiście gorące-i uśmiechnął się. Ja nadal na niego patrzyłam, starając się zrozumieć co stało się przed chwilą. Jonathan wzruszył ramionami, odstawił kubek i położył się na plecach. Lewą rękę podłożył pod głowę a prawą na brzuchu i spojrzał w niebo. Zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie.

-I Idrisie noc jest inna. Piękniejsza.Prawda?-spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek i zarazem wesołość oraz... na Lilith, miłość. Znowu ta pieprzona miłość. Z tym, że... tym razem ta miłość jest inna. Dziwna. Pełna, sama miłość, bez ani krzty poczucia winy czy litości. 

-Jonathanie, wszystko dobrze?

-Tak a czemu pytasz?

-Jakoś dziwnie wyglądasz...-słysząc to... zdenerwował się? Był jakby przestraszony. Podniósł się szybko do pozycji siedzącej i odwrócił wzrok na ulice. Potem spojrzał na mnie i wskazał palcem na kubek.

-Dlaczego nie pijesz?-potem odwrócił wzrok znowu na ulice. Ja wzięłam ten kubek do ust i upiłam łyczek... herbaty. Herbaty. Od razu to wyplułam i spojrzałam na Jonathana ze złością. 

-Herbata? Serio przyniosłeś mi herbatę? Dobrze wiesz, że jej nie znoszę!

-Nie było kawy więc wziąłem herbatę. Myślałem, że zrobisz wyjątek ten jeden raz-powiedział po chwili. Cały czas zachowuje się nerwowo, ale chyba stopniowo odzyskuje panowanie nad sobą. Tylko pytanie dlaczego w ogóle je stracił? Nie chciało mi się już tu siedzieć z nim więc zrzuciłam kubek z dachu i zaczęłam wstawać kiedy jego ręka złapała mnie za łokieć i pociągnęła ku sobie. Opadłam przy nim, kładąc głowę na jego torsie a rękę przerzucając przez jego brzuch. Spojrzałam na Jonathana ze złością ale on się zaczął uśmiechać.

-Chyba na mnie lecisz, co?-powiedział to niby normalnie ale z tyłu głowy zaświtała mi pewna myśl, której jeszcze do końca nie znałam. Biło od niego ciepło, które mnie trochę rozgrzało bo mimo bluzki na długi rękaw, kilka nocnych godzin na wysokim dachu, nie było zbyt ciepłych. 

Zostałam w takiej pozycji, bo jedyną osobą, której dotyk tolerowałam, był Jonathan. To on, jako jedyny człowiek na świecie potrafił mnie w miarę powstrzymać, lub chociaż osłabić delikatnie mój gniew na kogoś. I czasami, naprawdę czasami, potrafił mnie zmusić do prawdziwego uśmiechu. Ale nigdy do śmiechu. 

-O czym myślisz, Clary?-zapytał. W jednej chwili wyswobodziłam się z jego uścisku i wstałam. 

-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak do mnie nie mówił. Jestem Clarissa, nie Clary-ostatnie słowo wyplułam z obrzydzeniem. Wstałam i skierowałam się do drzwi. Jednak kątem oka zobaczyłam jego kubek. Zerknęłam na Jonathana, ale on siedział tyłem do mnie, więc szybko i cicho podbiegłam po jego kubek i pobiegłam do drzwi.

Zbiegłam po schodach najszybciej jak się dało i pobiegłam do mojego pokoju który poznałam zanim poszłam na dach. Instytut już był zupełnie cicho, wszyscy już pewnie spali.Skręciłam w korytarz na którym znajdował się mój pokój. Wpadłam do niego i na drzwi nałożyłam Runę Zamknięcia, tak aby nikt już mi nie przeszkadzał. Dopiero wtedy się opanowałam i usiadłam na łóżku. W ręku nadal miałam kubek Jonathana. Odkryłam wieczko i moim oczom ukazała się kawa. Zwykła czarna kawa.

Nagle usłyszałam jakiś hałas na korytarzu. Podeszłam do drzwi i obok pierwszej Runy, nałożyłam kolejną, tylko, że teraz taką, bym mogła widzieć co się dzieje za drzwiami. Ktoś szedł moim korytarzem. Z cienia ukazała się głowa ze złotymi włosami. Jace. Podszedł do drzwi naprzeciwko moich i otworzył je. Gdy już miał zamknąć pokój, spojrzał wprost na mnie. Jak by wiedział, że tam jestem. Delikatnie się uśmiechnął i zniknął za brązowym drewnem. 

Oparłam się o ścianę i zaczęłam myśleć. O dachu, o Jonathanie, o kawie i herbacie oraz o Jace`ie, który wybrał się na przechadzkę po Instytucie w nocy. To wszystko było ze sobą powiązane. W tym momencie zrozumiałam tamtą myśl na dachu. Klepnęłam się dłonią w czoło i byłam wściekła na siebie. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?!

Nie lubię zabaw. A szczególnie takich zabaw. Dla mnie to wojna. I ktoś zapłaci za rozpoczęcie wojny ze mną.


A więc powróciłam... Tak, ludzie jeszcze żyje, ale czy długo to zależy od was... Przepraszam, że tak długo, naprawdę długo mnie nie było, ale poważne problemy zdrowotne nie dawały mi spokoju... Teraz jest już spokojniej więc mogłam chwilę odsapnąć i napisać rozdział który właśnie przeczytaliście. Jak wrażenia? Bardzo się zepsułam? Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu jest i to przeczytał xD
Mam też nadzieje, że teraz moje życie prywatne będzie spokojniejsze i będę miała czas by zająć się blogiem. Tak więc, następny rozdział prawdopodobnie pojawi się w weekend lub dwa/trzy dni później, ale Przysięgam na Anioła, że go wstawię. Zaraz po opublikowaniu tego rozdziału idę pisać 10 i to bez żadnych "ale". Teraz serio chcę się wziąć za tego bloga i stworzyć swoją historię o Nocnych Łowcach, bo mam pomysł i chce go wam przedstawić.
Tak więc, do następnego!

P.S. (chyba musi być zawsze xD) Przepraszam za wszelkie błędy gramatyczne i ortograficzne!

1 komentarz: